Posty

Wyświetlanie postów z 2020

Przypętało się do mnie choróbsko

Nic poważnego, ofkors. Po prostu w ostatnią sobotę postanowiłam umyć okna. Płyn nieco przymarzał, co mnie oburzyło - w końcu były dwa stopnie na plusie. Mój organizm uznał natomiast, że nie były to tropiki. W poniedziałek oczywiście bohatersko stawiłam się w robocie na siódmą, z zapasem chusteczek i aspiryny. Moja szefowa jednak, zobaczywszy mnie, złapała się za głowę i kazała natychmiast wypierniczać do lekarza. Siedzę zatem na L4 i co chwila odbieram telefony z pracy: A jak mam zrobić to?... A jak mam zrobić siamto?... A gdzie znajdę pierdylianto?... I tak o. Co z tego, że gdy wrócę do roboty, to budynek będzie nadal stał, nie zawaliwszy się na skutek mojej nieoczekiwanej absencji?... (Ostatnie moje zwolnienie lekarskie kojarzę jakoś tak w roku 2017...) Z drugiej strony ten nieoczekiwany oddech wolności przed świętami zrobił mi mega dobrze. Zwolniłam. Złapałam oddech. Wyszłam dziś na ostatni wieczorny spacer z psami i wiecie co?... Obejrzałam się, spojrzałam na mój dom i pomyślałam s

Zaczyna być (odpukać) prawie sielankowo

Baki już spokojniej reaguje na moje wyjścia. Nie obywa się bez wpadek, ale idzie ku dobremu. Do psiej głowy chyba zaczyna docierać, że zawsze wracam. Marysia jest nieco autystyczna, wycofana i ma swój świat. Ale już się prawie nie kuli, gdy ktoś próbuje ją pogłaskać. Rudolf jest szefem i oczekuje od psów podporządkowania się jego królewskiej osobie. I tak jest. ;) Lara uwielbia psio-kocie styki noskami. :) Iwa, która odważyła się niedawno jako trzecia, w momencie, gdy któryś z psów do niej podchodzi, zadowolona wypręża grzbiet. :) Maja chciałaby bardzo dołączyć do ekipy, ale obwąchiwana przez Bakiego, będąc na moich rękach, jeszcze zachowawczo paca łapką po psim nosie. ;) Mamy czas. Dobrze mi w moim domu. :)

Wyłam w garażu

Dla tych, co mnie nie mają na fb, zacytuję wypowiedź wolontariuszki za schroniska, z którego zabrałam Marysię i Bakisława.... "Bakiego opiekun zmarł. Rodzina go oddała do schroniska, bo nie chcieli takiego spadku. Pamiętam ten dzień jak dzisiaj i zawsze go będę wspominać. Akurat przyjechałam do schroniska przywieźć koce i kołdry dla psiaków. Kilku pracowników, w tym inspektor, wsadzili go od razu do boksu z innymi dużymi psami. Nie czekał, tak jak teraz, na okres adaptacji, kwarantanny. Poszedł do tego boksu, bo osoba, co go oddawała, powiedziała, że jest agresywny. Pamiętam, jak stał przerażony przy bramce. Bał się ruszyć stamtąd. Bał się, że inne psy zrobią mu krzywdę. Nie dość, że stracił opiekuna, dostał wilczy bilet do schroniska, to jeszcze trafił do boksu z sześcioma psami. Bałam się o niego, bo różnie wtedy bywało. Ale on dał radę i nie wykazywał nigdy cienia agresji. Był mi zawsze przez to naprawdę bliski. I bardzo zależało mi, aby ktoś go adoptował." Oto

Oto, jak spędzam urlop

 Mniej więcej wygląda to tak: Idę do kuchni - Bakisław i Mary za mną. Siadam przy stole - Bakisław i Mary wracają na kanapę. Rudolf chce na dół, wstaję wpuścić - Bakisław i Mary za mną. Znowu siadam przy stole - Bakisław i Mary wracają na kanapę. Lara chce na dół, wstaję wpuścić - Bakisław i Mary za mną. Z wzdechem ciężkim siadam przy stole - Mary wraca na kanapę, Baki kładzie się na podłodze (już się psu nie chce). Rudolf chce na górę, wstaję wpuścić - Mary za mną, Baki tylko podnosi głowę (coraz bardziej się psu nie chce). Siadam, kuźwa, przy stole - Mary wraca na kanapę. Lara chce na górę, Rudolf chce z powrotem na dół, wstaję - Mary za mną, Baki wodzi za nami samym wzrokiem (kompletnie się już psu nie chce). Siadam przy stole #@#^&%&^&* - Mary się patrzy pytająco: "Ale na pewno?" Nie, miauwa, hauwa, nie na pewno, idę do wc - Mary za mną, Baki też, bo zauważył zmianę trasy - nie ma jeszcze drzwi, nie ma prywatności. Zatem jest tu chwilowo wesoły autobus. Ale gd

Zadomawiam się

Obraz
Koty się mi wyluzowały już praktycznie na maksa. Są kanapy, fotele, łóżko, ukochany drapak, ciepło w dupska i pełne miski. Jest dobrze. Ja zaś popylam z odkurzaczem i mopem średnio dwa razy dziennie - góra-dół, góra-dół, góra-dół... Zaraz mi dojdzie trzecia kondygnacja, jak mi gościu schody wstawi. Bjutiful. Zasadniczo jest fajnie, tylko pół godziny po takim popylaniu, znajduję się w punkcie wyjścia - syf, jaki był, taki jest.. I tak będzie jakieś pół roku. (Wiem, bo mam za sobą wykańczanie mieszkania w stanie deweloperskim.) Koty już przeszczęśliwe i zadomowione. To względne szczęście ukrócę im pojutrze, przywożąc w końcu moje dwa pchlarze - Bakiego i Maryśkę... No kwileczkę, Baki i Mary też mają swoje prawa i też trzeba im umożliwić przeszczęśliwienie i zadomowienie, ne spa?... Drzwi bezpieczeństwa na schodach są zainstalowane - na początek kotowate robią wypad na górę, a psowate zostają na dole. Zobaczymy, jak to będzie funkcjonować. Mam nadzieję, że te drzwi długo potrzebne nie będ

Nie piszę, albowiem padam na ryj

Mieszkam w domu od soboty. Szczęście niepojęte, ale i kupa roboty. Bo od niedzieli ujeżdżam mopa i w domu, i w poprzednim lokum. Właściwie od tygodnia mam dzień świstaka - rano lezę na czworaka do łazienki, potem wczołgiwuję się do samochodu i grzeję do roboty, po robocie jadę do poprzedniego mieszkania ogarniać, następnie wracam do domu i tu ogarniam, dopóki nie padnę na mordę,  w końcu idę spać. Rano lezę na czworaka... itd. Dziś finiszowałam nareszcie, odmalowując  w mieszkaniu ścianę w kuchni i przedpokój. Jutro oddaję klucze i będę się już mogła całkowicie poświęcić własnemu obejściu. A jest co robić. Zasadniczo - jestem zrąbana jak koń po westernie, ale mega szczęśliwa, że w końcu...

Pytanie zasadnicze brzmi: czy mogło być jeszcze gorzej?

 Owszem, miauwa, MOGŁO. Otóż właśnie zatkał się odpływ od wanny. Przy próbie przepychania wypływają czarno-bure farfocle, a woda stoi. Zastanawiam się, czy dodatkowo nie wydarzyło się coś z rurą odpływową. U sąsiada nadal kapie... Niewiarygodne. Może to dwa w jednym?... Zdjęłam boczną obudowę wanny (taką plastykową - nie do wiary, że ludzie wciąż montują te ustrojstwa). Łatwo nie było, zatem ponowne jej założenie będzie survivalem... Ale to już jakby nie mój problem, bo działałam w trybie tzw. konieczności wyższej. Poza tym fachowiec i tak będzie się musiał dostać do syfonu, więc przygotowałam mu grunt jakoby. W sumie dobrze zrobiłam, bo brud był tam nieziemski. Jeszcze chyba z epoki kamienia łupanego. Wyczyściłam, powstrzymując odruch wymiotny.  (Nie, żeby była ze mnie taka czyścioszka, ale każdy ma jakąś maksymalną granicę, tak? Nawet moja została przekroczona.) Co jakiś czas macam podłogę pod wanną - wilgoci brak. Może w pionie coś poszło nie tak?... Szczerze mówiąc nawet by mnie to

Jest takie powiedzenie...

Nieszczęścia chodzą parami. Otóż nie w moim przypadku. Otóż w tym moim konkretnym przypadku nieszczęścia chodzą całymi stadami. Albo to mieszkanie uparło się, że nie mam się z niego wyprowadzić, albo już sama nie wiem co... Zasadniczo plan jest dopracowany co do najmniejszego szczegółu: W środę lub czwartek jadą na chatę meble. W sobotę przenosimy się z kociastymi i drapakiem. Ostatni tydzień października przeznaczyłam na dopucowanie mieszkania i pomalowaniu ścian na świeżo, bez kręcących się pod nogami sierściuchów. Pierwszy tydzień listopada muszę być w pracy, albowiem... tfu... sprawozdania. 6-7 listopada jadę do schronu po pchlarzy, a następnie biorę dwa tygodnie urlopu.  Wszystko dopięte na ostatni guzik. Nawet zostaną zainstalowane tymczasowe drzwi na schodach, oddzielające dół od góry - z deseczek, ażurowe, ale solidne. Żeby sierście w miarę bezstresowo mogły się z sobą zapoznać organoleptycznie (wzrokiem, węchem i słuchem). Wszystko pięknie i cacy, ne spa? No i pierdutło. Najpi

Odliczanie...

 24-go października przenosimy się do DOMU. :)

Badania okresowe

 Wysyłają nas na nie raz na ruski rok, to i człowiek nienawykły.. Zatem powlokłam się do przychodni, zła jak stado os. Bo to cały dzień do dupy. Rano powinnam na budowie tyrać, a nie ślęczeć w poczekalni. No, ale powlokłam się. I - oczywiście - nie byłabym sobą, gdybym nie narobiła siary na wejściu. Bowiem rano zorientowałam się, że nie mam pojemnika na mocz. No, nie mam. Kupiłam, owszem, ale diabeł ogonem nakrył, amba wcięła, zero, nul. A sikać się chce. Oj, chce. Gonitwa myśli: co robić?... Otworzyłam lodówkę i omiotłam wnętrze mocno już wnerwionym wzrokiem. Oko moje spoczęło na słoiku z chrzanem tartym. Taki, wiecie, malutki słoiczek 200 ml. Jak znalazł. Chrzan wyrzuciłam, słoiczek wyparzyłam i kurcgalopkiem pognałam do świątyni dumania. Potem niezwykle dumna z siebie przekroczyłam progi przychodni. - Eee... Nie... To się nie nadaje. Niestety. Pani wyrzuci. - Jak to "pani wyrzuci"? Słoik umyty, wyparzony...Jak to "wyrzuci"?... - Mimo wszystko, nie nadaje się. Ok

Takie tam kobiece sprawy...

  Kupiłam sobie wkrętarkę i ucieszyłam się jak gwizdek. Są kobiety, które uszczęśliwiają się kosmetykami albo ciuchami - mi do szczęścia brakowało właśnie wkrętarki.   Zatem skręciłam meble łazienkowe. Wcześniej udało mi się odgonić natrętów płci męskiej, których łapki świerzbiły, bowiem KOCHAM SKRĘCAĆ MEBLE .    To prawie jak układanie puzzli. Niestety, nie była to Ikea, więc poziom trudności za wysoki nie był. Ale i tak jestem z siebie dumna, jak stado pawi. ;)

Czy na sali jest zespół reanimacyjny?...

Dziś przeżyłam dwa stany przedzawałowe - pierwszy spowodowany był przeciekiem rury w ścianie łazienki, na której JUŻ ZOSTAŁY POŁOŻONE KAFELKI ŁAZIENKOWE, drugi zaś nieszczelnością instalacji gazowej. Do zawału nie doszło, bowiem po przekuciu się przez 26-centymetrową ścianę od strony garażu okazało się, że plastikowy dynks przy rurze nie został porządnie dokręcony, a instalacja gazowa odzyskała szczelność po dokręceniu zaworu w kuchni i wstawieniu zaślepki. Zatem będę żyć. Jeszcze.

Czy na sali jest dietetyk?

Obraz
To jest kapsułka suplementu na wspomaganie pracy nerek RenalVet, który podaję raz dziennie Larze i Rudolfowi. Kapsułkę można wprawdzie podać w całości wraz z osłonką, ale nie jest to przyjemne. Poza tym sierściuchy uwielbiają smak preparatu - same mi codziennie przypominają, że czas na kapsuły. Więc odkręcam ten mały pipsztak, zawartość wyciskam dopyszcznie, a osłonki wyrzucam. Dziś po podaniu na chwilę odłożyłam puste osłonki na stół, gdy wtem... okazało się, że Florian jest abso-miauwa-lutnym fanem osłonek, wielbi osłonki i za osłonki odda swe kocie życie. Zeżarł obie w trzy nanosekundy i chce jeszcze. Pipsztaki też zeżarł. Mam w domu chodzącą śmieciarkę. Nic się nie zmarnuje. Jakie jest dawkowanie osłonek na sześć kilo kota z kością dziennie?...       

Opowieść z dreszczykiem

  Majka zaczepiła Floriana. Florian chciał oddać, zamachnął się i... trafił w pysk Iwę, gdyż Maja zdążyła w tym momencie czmychnąć. Iwa wpieniła się niemiłosiernie i wachlarzem syków oraz warczeń dobitnie dała Florowi do zrozumienia, co o nim myśli. Podsumowując swój wywód, trzepnęła go z liścia. Flora zarzuciło na Larę. Lara odwróciła się i omyłkowo, zamiast winowajcy, walnęła Rudolfa, który przyszedł tylko sprawdzić, co się dzieje. Rudolf warknął wściekle, aż najodważniejszy w tym towarzystwie kocur - Kuzco - zwiał do wersalki.    Całe stado wpienione, kłaki bitewne jeszcze nie opadły, a Maja - wyluzowana jak po beczce pavulonu - beztrosko przystąpiła do mycia swojego zaplecza. Założę się, że w myślach pogwizdywała wesoło.   Gdzie była Ósemka? Siedziała na drapaku i obserwowała mordochlasty ze szczerym politowaniem i pogardą. Gdyby akurat miała i lubiła, pewnie wcinałaby popcorn.   Przeprowadzajmy się już, do miauwy, bo mi się stado zdziesiątkuje...

Nadal pracujemy zmianowo

 I dziś zaczął się tydzień, w którym mogę się wyspać po wsze czasy - mam na popołudnie. Na messengerze odezwała się koleżanka z pierwszej zmiany: - Marta, porażka. Informatycy w piątek naknocili nam w systemie. Nic nie działa. W dodatku zostawili włączoną klimę na max na cały weekend. Siedzimy w swetrach. - Moja droga, zawsze patrz na te jaśniejsze strony życia - przynajmniej przy poniedziałku nie weszłaś do piekarnika. - Nie. Za to weszłam do KOSTNICY! Niniejszym zrobiła mi dzień. :D

Karma

  Przy okazji wspomnień, zauważyłam jedno zdjęcie - pamięć o moich czerwonych zamszowych pepegach. Były to moje najlepsze buty, które JESZCZE się nie rozpadały. Zarabiałam wówczas 1200 zł na rękę. Pewna osoba, która wówczas udawała mojego przyjaciela, pragnęła równocześnie zaistnieć towarzysko w tzw. wyższych sferach..Obśmiała moje obuwie wszem i wobec. Było mi przykro, bo na inne buty wówczas po prostu nie było mnie stać. Przepłakałam, przebolałam, przeżyłam. Dziś stać mnie na buty. I na uśmiech. Bo tej konkretnej osoby aktualnie nie stać nawet na gacie z wyprzedaży. Karma... 

Stare powiedzenie niestety się sprawdza...

 Chcesz stracić przyjaciela - pożycz mu pieniądze. :(

Pralka mi nawaliła

Zatem przyszedł dziś fachowiec. Od razu przystąpił do pracy. Na moją propozycję, czy napije się kawy, zareagował jak na cud nad Wisłą. - Bardzo chętnie, proszę pani. To będzie dziś moja pierwsza kawa. - Nikt panu od rana nie zaproponował? - Nikt. Serio?... Ludzie, co z Wami, do cholery?...

Pierwsza wizyta u psychologa

Zalecenie: pod żadnym pozorem mam się nie kontaktować z własną matką, choćby pożar, powódź, trzęsienie ziemi, czy erupcja wulkanu. Kumacie dramat? Ja kumam...

Budowa

Mam ci ja takiego pana Przemka, który zajmuje się u mnie wykończeniówką. Pan Przemek to złoto fachowiec i uważam, że każdy takiego pana Przemka powinien mieć na podorędziu. Pan Przemek dodatkowo kumpluje się z moim elektrykiem, więc w razie czego mam na budowie wash&go. I ostatnio te tynki tak wolno schły... I pan Przemek spokojnie sufity na poddaszu instalował... Potem je szpachlował... Potem założył parapety... (Cudooo!). Bo tynki na dole jeszcze wilgotne... Potem szpachlował ściany na górze... Bo te tynki na dole... Gdy WTEM!... "Pani Marto, kafle do łazienki powoli potrzebne... Ściany, podłoga... No i podłoga na parter... Tynki już super suche." Ale jak to? Ja już odpaliłam kadzidełka, zanurzyłam się w ZEN... Bo te tynki schną, tak?... A ten mi tu JEB. Muszę ekspresowo teraz wybrać dizajn, zaplanować łazienkę i kolor gresu na parter. A jestem w tym temacie jeszcze w powijakach... (Bo te tynki mokre jeszcze, miauwa, mać...)

Mamy to!

Zrobiłam badania miaukunom. Europejczykom nie, gdyż: Ósemka jest nieobsługiwalną boidupą i nie mam możliwości zabrania jej do gabinetu. Florianowi u weta włącza się agresor. Maja jest jeszcze super zdrowym szczylkiem. Miaukuny za to skończyły już po 10 lat, więc trzeba było towarzystwo skontrolować. I tak:  Iwa oczywiście zdrowa jak koń, jej nigdy nic nie dolegało. Kuzco ma drobne odchylenia od normy, ale nie jest to nic, co by mogło niepokoić. U Rudolfa i Lary nerki zaczynają niestety słabiej pracować. Po podawaniu przez miesiąc suplementu Renal, stężenie mocznika trochę się u obojga zmniejszyło, ale nadal jest powyżej normy... I dziś moja Patka zdobyła dla mnie Azodyl! :) Ten probiotyk ma dwie okropne wady: cholernie ciężko go dostać (jest produkowany w USA, u nas niedopuszczony) i jest upiornie drogi - za 135 kapsułek (kuracja 4-5-miesięczna) zapłaciłam kwotę czterocyfrową. Ma też okropną zaletę - jest upiornie skuteczny, choć zaczyna działać dopiero po

Tego no...

Zrobiłam dziś na tzw. szybciora zdjęcie do służbowej legitymacji. No dobra, umówmy się, nigdy nie byłam specjalnie fotogeniczna.... Ale tu wyszłam, jak poszukiwana listem gończym i to we wszystkich krajach UE! Słowo daję, gdybym zobaczyła swój ryj z tego zdjęcia w ciemnej uliczce, dostałabym zawału. Nie, nie przesadzam.

Monitoring osiedlowy

W dzielnicy, w której wynajmuję mieszkanie, w bloku obok mieszkała starsza pani. Non stop w oknie. Zawsze czujna. Wszystkowiedząca. Mająca równocześnie elegancki widok na moje okna, które stały się jej głównym targetem, ze względu na bytujące na parapetach koty. Wyślepiała się w moje okna dzień w dzień, co było dla mnie nieco krępujące - kartony, graty, ogólnie nieład na chacie, doskonale widoczny w godzinach wieczornych przy włączonym świetle... Przez zimę miałam spokój. Nastały teraz ciepłe dni i co i rusz, przed zapaleniem światła, zerkałam, czy nie ma znajomej twarzy w oknie. Właśnie się dowiedziałam, że odeszła z tego łez padołu. I nie wiem, czy bardziej mi ulżyło, czy bardziej jest mi przykro, że jej nie widzę w tym oknie. Codziennie wracając do domu, odruchowo zerkam w jej okno, licząc na to, że ją zobaczę. Dziwny jest ten świat... (Nie piszę, bo mam urwanie makówki z budową. Co i rusz inny problem. Ale staram się ogarniać w miarę możliwości.)

Dla kociarzy edukacyjnie nieco

Jakiś czas temu Rudolfowi pogorszył się stan sierści na grzbiecie. Zrobiła się tłustawa i matowa. Od razu poleciałam zrobić morfologię. Wyniki były ok, jedynie kreatynina tuż przy górnej granicy. Zrobiłam zatem usg - stan nerek rewelacja. Zatem umówiłam się na wizytę do pani doktor wet, specjalisty dermatologa, poleconej przez koleżankę. Pani specjalista nie pobrała ani krwi do podstawowych badań, ani zeskrobiny pod mikroskop, nic... Dała jakiś szampon leczniczy, suplement diety z omega-3 i skasowała mnie za wizytę jak za zboże, pierdoląc coś o łojotoku pierwotnym, uwarunkowanym genetycznie... (Kot już wówczas miał mocno przetłuszczoną sierść i łupież jak ta lala.) Pojechałam zatem z Rudolfem do koleżanki groomerki, która go porządnie wykąpała, wyczesała i wysuszyła. Wszystko super, tyle że to było działanie jedynie tuszujące problem. Stan sierści bardzo szybko wrócił do stanu wyjściowego. Rozpuściłam wici po znajomych lekarzach weterynarii, których - dzięki opatrzności - m

Taki trochę rollercoaster

Jako że ostatnio wprowadzili nam pracę zmianową, moje życie jakby nieco straciło swój rytm. Znaczy się rytm ma, ale bardzo niemiarowy. Z fachowcami na budowie umawiam się o bardzo dziwnych porach - wczoraj stolarz o 19:00, w sobotę cieśla o 7:30... I w związku z tym cieślą to niezłe jajca wynikły. Bo zasadniczo umawiając się z nim, zapewniłam chłopinę, że wszystko jest na miejscu - rury, złączki, kolanka, skolko ugodno. Tylko brać. A wczoraj się okazało, że rury są - a juści - ale nie tej średnicy, jaka jest akurat potrzebna. Bardzo pięknie. Dzwonię zatem do hurtowni: - Czy macie może rury kanalizacyjne, średnica 75, od zaraz? - Hm... Może być problem... A ile? - Drobiażdżek. Dwa króciutkie kawałki. Potrzebuję jeden długości 60 metrów i drugi jakieś 150 metrów... - Khhh... Siorp... Khhh... - Zapewne wystąpił syndrom ostrego zakrztuszenia się kawą. - ILE? Chyba centymetrów?... - A tak, drobne przejęzyczenie... (Oj tam...) - Dostępne są metrowe. Muszę sprawdzić, ile mamy w magazy

Równowaga w przyrodzie

Zauważyłam ostatnio, że mi wszystko idzie jak po maśle. I oby tak dalej, nie narzekam. Za to osobom w moim otoczeniu niekoniecznie. Jeszcze nie tak dawno obciążenie szalek było po przeciwnej stronie... Mojej siostrze właśnie wali się drugie małżeństwo... Mojej szefowej właśnie zmarła mama. Z powodu covid. Nie miała żadnych chorób współistniejących, tak modnych w mediach. Była po prostu osobą starszą, z marną odpornością... Mojej przyjaciółce właśnie zmarł tata. Niewydolność nerek. Wsparcie od rodziny ma zerowe, mama w rozsypce, zatem ja ją wspieram, jak mogę... Jeśli ostatnio i w najbliższym czasie byłam, jestem lub będę średnio uprzejma, miła i serdeczna, a wręcz drażliwa, jadowita i złośliwa - wszystkich moich przyjaciół i znajomych bardzo przepraszam. Powinnam być szczęśliwa, że u mnie wszystko ok - należy mi się to, jak psu micha. W obliczu ostatnich wydarzeń jednak nie jestem, nie potrafię - jestem rozżalona, wściekła i smutna. Stay tuned.

Szczyl ma ruję

W związku z tym od rana mam w domu operę na żywo. A ta kocia Maria Callas z natury jest wystarczająco gadatliwa - paszcza jej się nie zamyka i dyskutuje przy każdej możliwej okazji, na każdy możliwy temat. Teraz jednak weszła na wysokie c. Łeb mam już w kawałkach i prowadzę ze sobą zajadłą wewnętrzną walkę, aby się opanować i nie zabić albo siebie, albo jej. Podałam jej wczoraj zastrzyk na wyciszenie, ale to musi trochę potrwać. To nie takie hop siup, proszę Państwa. Od razu zaznaczam, że nie jestem zwolenniczką faszerowania kota hormonami. I absolutnie odradzam stosowanie ich na dłuższą metę. Tyle że chwilowo nie miałam wyboru, bo przez tę cholerną pandemię mój gabinet czasowo zawiesił wszelkie zabiegi nie mające na celu ratowania życia . Mogłabym to zrobić w domu - stół mam, narzędzia mam, do kompletu brakuje mi tylko dwóch drobiazgów... Mianowicie dragów i chirurga. Niby drobny szczegół, ale jakby ważny, so... Póki co mam puzzle, paczkę krakersów i wódkę. Żywcem się nie d

Z dedykacją dla adminów grupy "Jaśniejsza strona prosektorium"

(Mój ostatni post na grupie, przed jej opuszczeniem, wymagający weryfikacji przed upublicznieniem. :) ) Drodzy Admini grupy. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że ten post nie ujrzy światła dziennego, ale wiem, że to przeczytacie, a na tym tylko mi zależy. Będąc przez jakiś czas członkiem tej grupy, żywiłam ogromny szacunek dla Waszej pracy i dla Was. Równocześnie uważałam, że jesteście ludźmi na wysokim poziomie, zarówno intelektualnym, jak i społecznym. Postanowiłam - jako laik - zadać pytanie dotyczące tematyki grupy. Owszem, znaleźli się ludzie, którzy udzielili cennych merytorycznych informacji. Ale ze swoich nor wyszło też bezbrzeżne chamstwo, które za wszelką cenę postanowiło zaistnieć: "nie wiem, ale się wypowiem", o zgrozo, przy aprobacie podziwianych przeze mnie do tej pory adminów. Ktoś w tym wątku zadał mi pytanie: jakim cudem odpowiedziałam chamowi tak kulturalnie i elegancko. Otóż ów obrażający mnie prostak siedzi za swoim komputerkiem z całym tł

Będzie lokowanie produktu...

... czyli Kaszuba. Zasadniczo moja matka jest Kaszubką, ale jej jakoś nie zwykłam lokować. Na pewno nie przez pochodzenie. Jest zajebista ogólnie i równie ogólnie bywa też wkurwiająca, ale każdy to już wie. Cudownie mnie wychowała - po kaszubsku właśnie. Nauczyła mnie uczciwości, prawdomówności, a - przede wszystkim - punktualności (ta ostatnia cecha stanowi bardzo deficytowy towar w naszym kraju, niestety). Ale do brzegu... Moja budowa ostro posuwa się do przodu. Gdy wykonano już wszystkie wewnętrzne instalacje, przyszedł czas na wylanie posadzek. Umówiłam się z panem majstrem posadzkarzem na 6.45 (tak, słownie: szósta czterdzieści pięć). Oznaczało to, że muszę wstać o jakiejś piątej rano, żeby uruchomić autopilota, wypić kawę i się ogarnąć. (Piąta rano do tej pory nie istniała na moim zegarku, kumacie.) Nauczona przez matkę nienagannej punktualności, stawiłam się na miejscu jakieś piętnaście minut przed czasem. Wiecie, niewyspana, z lekka wnerwiona, nastawiona na to,

Ten, kuźwa, uczuć...

...gdy słynny w naszych kręgach patomorfolog, który pojawia się przy zwłokach na nasze wezwanie w miejscu znalezienia tychże, w celu przeprowadzenia oględzin i ewentualnego stwierdzenia zgonu... ... A następnie przez telefon mi oznajmia: "To do zobaczenia, Tunia..." ...i niniejszym przyprawia mnie o spadek kapci. (Już się kładę, a kapcie jeszcze leżą w przedpokoju...)

Breaking news

Od jakiegoś czasu codziennie wstaję z zawalonymi zatokami. I codziennie cierpliwie przepłukuję te nieszczęsne zatoki, żeby jak najszybciej zacząć funkcjonować jak człowiek, jeszcze przed zawitaniem na zakładzie. W obecnej sytuacji każde najdelikatniejsze smarknięcie czy kichnięcie grozi publicznym linczem. So... - Mysza, ty się udaj do alergologa. Ja tak tylko grzecznie sugeruję... - Oj daj żesz ty spokój. Miałam w życiu dwukrotnie złamany nos, będąc w stadium bachora. Mam w związku z tym przekrzywioną przegrodę i wieczny problem z tymi zatokami. Przecież wiesz. - Wiem. Ale mam wrażenie, że teraz jest jakby gorzej. Weź i się udaj.  Udałam się zatem. I... Tadam! Mam alergię na futrzaki. Kumacie ten paradoks? Dawno żadna diagnoza lekarska mnie tak nie powaliła na łopatki. Siedzę i ryczę. Ze śmiechu. :)

Będę brał cię w aucie... znaczy... w antykwariacie...

Paweł rwie mnie na antyki. Dębowe. Cały salon już został zaopatrzony, choć jeszcze nie ma posadzki i tynków. Ale meble owszem. Są. Pochwalę się, jak już będą stały. ;)

Na poprawę nastroju...

... zawsze mruczenie kota. I ogarnięty elektryk. I sąsiad, który z męczydupy stał się przytulaśnym misiem. I zasmażka. Ale przede wszystkim koty. Howkh.

Budowa, kurwa mać

Pierwszy był hydraulik, który raczył poinformować mnie, że drugi raz z rzędu ich nie będzie, bo z córką jedzie na badania. (Kurwa - hora curka = syndrom dnia poprzedniego, tak?) Potem podkurwili mnie w robocie. Obowiązuje mnie tajemnica zawodowa względem tych dzbanów, więc szczegóły sobie daruję. (Z bólem serca wielkim.) Następnie wpieniła mnie blondi, która zaparkowała swojego rzęcha tak, że skutecznie zablokowała wyjazd trzem innym pojazdom, w tym mojemu. Co się bladzi naszukałam w budynku, to moje. (Nawet nie zwymyślałam, bo iloraz inteligencji miała wypisany na facjacie, a leżącego się nie kopie.) Kolejnym delikwentem był pan kierowca z Pruszcza, który postanowił zajechać mi drogę z podporządkowanej, żeby następnie pruć szalone 30km/ha. Gdy niemal zatrzymał się przed progiem zwalniającym (kuuurwa, wysiądź jeszcze z tego samochodu i go przenieś na plecach, pipo!), jeszcze byłam w miarę. Ale, gdy się zatrzymał na rondzie, żeby przepuszczać sznur aut z prawej (lewa pusta jak

Zdrowie na budowie

Aktualnie mam stan surowy zamknięty. A tam działają już elektrycy i hydraulicy, starając się posyłać sobie wzajemne uśmiechy i nie wchodzić jeden drugiemu w drogę. Ja za to odbieram od nich dziesiątki telefonów dziennie. W sumie to dobrze - lepiej, żeby zadzwonili i dopytali, niż mieliby coś spartolić, c'nie? Któryś z telefonów z rzędu: - Kierowniczko... - Jeszcze raz pan powie do mnie "kierowniczko", a przysięgam, że przyjadę i tak panu przykierowniczkuję, że przypomni pan sobie poprzednie wcielenia... - Ok. Jo. Ok. Nie było tematu... Zatem... Tego... No... Szefowo... W mordę jeża, matko świnta, ja pierdzielę... Niech mnie ktoś przytuli, bo mam kryzys!

Karma

Nieco ponad dziesięć lat temu dane mi było pracować w bardzo fajnej firmie. Miałam super szefa i fantastyczny zespół. Wierzcie mi, aż się chciało wstawać, by iść do pracy na siódmą rano. Zarobki też były bardzo w porządku. I pracowalibyśmy tam wszyscy do tej pory, gdyby nie pewien... nazwę jegomościa kulturalnie: pan z Rady Nadzorczej. Otóż pan z Rady Nadzorczej usiłował naszymi rękami napchać sobie portfel, niekoniecznie uczciwie. Kto się stawiał - miał przerąbane. W momencie, kiedy nasz szef oficjalnie i twardo stanął okoniem, został odwołany, a pan z Rady Nadzorczej powołał się na jego miejsce. Wiedziałam, że to dla mnie była mogiła. Mało tego - jako lojalny i najbliższy pracownik szefa - niemal organoleptycznie poczułam już ciężar nagrobka na piersi. I nie myliłam się. Wytrzymałam tam jeszcze kilka miesięcy (miałam kredyt). I przez te kilka miesięcy pan z Rady Nadzorczej z rozkoszą się nade mną znęcał. Taki, wiecie, mobbing w czystej postaci. (Nosiłam się potem z zamiarem

365 dni - recenzja własna

Obejrzałam 365 dni. Bowiem pojawił się w sieci. Obejrzałam z niezdrowej ciekawości, z chęci poznania fenomenu tego "dzieła" i... Fabuła nijaka. Akcja drętwa. Gra aktorska odtwórczyni głównej bohaterki tak drewniana, że bracia Mroczkowie to przy niej wirtuozi aktorstwa. Sceny seksu namiętne niczym rąbanie tasakiem kości w mięsnym. Film ogólnie ciągnął się jak guma od gaci. Ledwo dotrwałam do końca. "Dzieło" nieznacznie uratował główny bohater o seksapilu śniętego śledzia, który tak rozpaczliwie starał się zgrywać twardziela i niebezpiecznego gangsta, że kwiczałam ze śmiechu. Ponoć jest super przystojny i powala kobiety na kolana - mi jakoś tyłka z zachwytu nie urwało, ale o gustach się nie dyskutuje. Nie wiem, czego się spodziewałam... Na podstawie gniota popełnionego przez niejaką panią Lipińską, oskarowej produkcji się nie wyrzeźbi. Tu by poległ sam Tarantino... Jeżu kolczasty, mam traumę. Zaprawdę zaprawdę powiadam Wam - nie idźcie moim śladem i nie

O chorobie Mai - uwaga, długie

Pięć miesięcy wyciągałam tę małą zołzę z choroby. W dniu, w którym ją znalazłam, moja lecznica była zamknięta, zatem trafiłam do innego weta, którego nie znałam. Potem, siłą rzeczy, kontynuowałam u niego leczenie. Wypróbowano na niej całą tablicę Mendelejewa, zanim pani doktor przychyliła się w końcu do mojej sugestii, żeby jednak podać amoksycyklinę, która w końcu zadziałała na dłużej. (Jeszcze na praktykach zawodowych wbito mi do głowy, że technik nie powinien podważać decyzji lekarza. Ale w tym przypadku jestem i technikiem, i opiekunem, zatem delikatnie forsowałam w gabinecie swoje pomysły.) Każde swoje niepowodzenie w leczeniu Mai pani doktor tłumaczyła niejakimi  zwłóknieniami . Najpierw miały to być zwłóknienia w płucach. Gdy infekcja z płuc zeszła, zwłóknienia najprawdopodobniej były w oskrzelach. Gdy zaś stan zapalny ograniczył się jeno do górnych dróg oddechowych, usłyszałam, że zwłóknienia są najprawdopodobniej tamże. No żesz krówa, czy na sali jest lekarz wet? (Jeden jest

Z serii: na drucie...

- Jak tam ci idzie budowa? - Kasa się kończy. Gdybym za pieniądze ze sprzedaży mieszkania nie musiała kupować działki, na dom by wystarczyło z palcem w... ekhm... nosie. Teraz będę kombinować. - Jaki problem? Daj ogłoszenie, że sprzedasz działkę, bo na wykończenie domu ci potrzeba. Dom już masz, na wuja ci działka? I tak o.

Smaczek z pracy

Mamy taką panią w głównym sekretariacie, która marzy o tym, żeby poczuć się arcy-ważna, nigdy jej nie wychodzi, z braku zajęcia pieczołowicie szuka uchybień w pracy innych i strzela wtopy jedną za drugą, czym niemożebnie wkurwia wszystkie wydziały razem wzięte. Tyle tytułem wstępu. Sytuacja z dnia dzisiejszego... Wracam z fajki. Nasza szefowa działa przy niszczarce w korytarzu. Drzwi do naszego są pokoju otwarte. Koleżanka na mój widok krzyczy: Dzwoniła do ciebie blond pizda! Zdejmuję paltocik, siadam za biurkiem, ujmuję słuchawkę w dłoń i upewniam się: Ok, oddzwonię. Jaki jest wewnętrzny do Anny? Szefowa przy niszczarce zgina się wpół walcząc z atakiem nagłego chichotu. (Imię blond pizdy zostało przydzielone randomowo, także... ;) )

Nie ma mnie...

... bo budowę mam. Rozumiecie. Mam już dach. Zaraz wstawiają mi okna, drzwi i bramę garażową. Oprócz budowy mam Majkę. Także... Aaa!

O kocie, który-jeszcze-żyje

Każdy, kto choć trochę zna moje pogięte koty, wie, że Rudolf zwykł pić z miski łapą. Nie podejdzie i się nie napije, jak każdy normalny sierściuch. Nie. Uwala się koło miski całym swoim jestestwem (bo mógłby się chłopina jeszcze zmęczyć, nie daj buk), jedną łapą ową miskę obejmuje, a drugą macza w wodzie i zaspokaja pragnienie (równocześnie czyniąc wokół siebie jezioro łabędzie). Potem nierzadko postanawia odwiedzić świątynię dumania, a każdy się domyśla, jakie połączenie dają mokre kocie łapy (jak to u miaukuna dość włochate) ze żwirkiem bentonitowym, tak? Ano katastrofę dają . Błotne ślady kocich łap są wszędzie . Tym razem jednak Rudikson postanowił rozszerzyć swoją działalność i zaistnieć bardziej spektakularnie. Otóż - domagając się atencji - postawił mokrą łapę na klawiaturze mojego laptopa... Wydarłam się histerycznie i rzuciłam na ratunek klawiaturze z papierowym ręcznikiem. Zaś Rudolf, który-jeszcze-żyje , obdarzył mnie jeno spojrzeniem, wyrażającym ni mniej, ni więcej: w