Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2020

Nie piszę, albowiem padam na ryj

Mieszkam w domu od soboty. Szczęście niepojęte, ale i kupa roboty. Bo od niedzieli ujeżdżam mopa i w domu, i w poprzednim lokum. Właściwie od tygodnia mam dzień świstaka - rano lezę na czworaka do łazienki, potem wczołgiwuję się do samochodu i grzeję do roboty, po robocie jadę do poprzedniego mieszkania ogarniać, następnie wracam do domu i tu ogarniam, dopóki nie padnę na mordę,  w końcu idę spać. Rano lezę na czworaka... itd. Dziś finiszowałam nareszcie, odmalowując  w mieszkaniu ścianę w kuchni i przedpokój. Jutro oddaję klucze i będę się już mogła całkowicie poświęcić własnemu obejściu. A jest co robić. Zasadniczo - jestem zrąbana jak koń po westernie, ale mega szczęśliwa, że w końcu...

Pytanie zasadnicze brzmi: czy mogło być jeszcze gorzej?

 Owszem, miauwa, MOGŁO. Otóż właśnie zatkał się odpływ od wanny. Przy próbie przepychania wypływają czarno-bure farfocle, a woda stoi. Zastanawiam się, czy dodatkowo nie wydarzyło się coś z rurą odpływową. U sąsiada nadal kapie... Niewiarygodne. Może to dwa w jednym?... Zdjęłam boczną obudowę wanny (taką plastykową - nie do wiary, że ludzie wciąż montują te ustrojstwa). Łatwo nie było, zatem ponowne jej założenie będzie survivalem... Ale to już jakby nie mój problem, bo działałam w trybie tzw. konieczności wyższej. Poza tym fachowiec i tak będzie się musiał dostać do syfonu, więc przygotowałam mu grunt jakoby. W sumie dobrze zrobiłam, bo brud był tam nieziemski. Jeszcze chyba z epoki kamienia łupanego. Wyczyściłam, powstrzymując odruch wymiotny.  (Nie, żeby była ze mnie taka czyścioszka, ale każdy ma jakąś maksymalną granicę, tak? Nawet moja została przekroczona.) Co jakiś czas macam podłogę pod wanną - wilgoci brak. Może w pionie coś poszło nie tak?... Szczerze mówiąc nawet by mnie to

Jest takie powiedzenie...

Nieszczęścia chodzą parami. Otóż nie w moim przypadku. Otóż w tym moim konkretnym przypadku nieszczęścia chodzą całymi stadami. Albo to mieszkanie uparło się, że nie mam się z niego wyprowadzić, albo już sama nie wiem co... Zasadniczo plan jest dopracowany co do najmniejszego szczegółu: W środę lub czwartek jadą na chatę meble. W sobotę przenosimy się z kociastymi i drapakiem. Ostatni tydzień października przeznaczyłam na dopucowanie mieszkania i pomalowaniu ścian na świeżo, bez kręcących się pod nogami sierściuchów. Pierwszy tydzień listopada muszę być w pracy, albowiem... tfu... sprawozdania. 6-7 listopada jadę do schronu po pchlarzy, a następnie biorę dwa tygodnie urlopu.  Wszystko dopięte na ostatni guzik. Nawet zostaną zainstalowane tymczasowe drzwi na schodach, oddzielające dół od góry - z deseczek, ażurowe, ale solidne. Żeby sierście w miarę bezstresowo mogły się z sobą zapoznać organoleptycznie (wzrokiem, węchem i słuchem). Wszystko pięknie i cacy, ne spa? No i pierdutło. Najpi

Odliczanie...

 24-go października przenosimy się do DOMU. :)

Badania okresowe

 Wysyłają nas na nie raz na ruski rok, to i człowiek nienawykły.. Zatem powlokłam się do przychodni, zła jak stado os. Bo to cały dzień do dupy. Rano powinnam na budowie tyrać, a nie ślęczeć w poczekalni. No, ale powlokłam się. I - oczywiście - nie byłabym sobą, gdybym nie narobiła siary na wejściu. Bowiem rano zorientowałam się, że nie mam pojemnika na mocz. No, nie mam. Kupiłam, owszem, ale diabeł ogonem nakrył, amba wcięła, zero, nul. A sikać się chce. Oj, chce. Gonitwa myśli: co robić?... Otworzyłam lodówkę i omiotłam wnętrze mocno już wnerwionym wzrokiem. Oko moje spoczęło na słoiku z chrzanem tartym. Taki, wiecie, malutki słoiczek 200 ml. Jak znalazł. Chrzan wyrzuciłam, słoiczek wyparzyłam i kurcgalopkiem pognałam do świątyni dumania. Potem niezwykle dumna z siebie przekroczyłam progi przychodni. - Eee... Nie... To się nie nadaje. Niestety. Pani wyrzuci. - Jak to "pani wyrzuci"? Słoik umyty, wyparzony...Jak to "wyrzuci"?... - Mimo wszystko, nie nadaje się. Ok