Posty

Wyświetlanie postów z 2021

Rajmund w drodze do domu

Co byście zrobili, gdybyście się dowiedzieli, że trzeci brat został odnaleziony wraz z mamą? I że jest troszkę nie zsocjalizowany i nie do końca przyzwyczajony do człowieka? (Matka jest zdziczała i trzeba ją po steryllce wypuścić. Młody rokuje.) Nad Rajdkiem trzeba będzie popracować. Czekają na niego Romek i Rysio, wraz z zastępczą mamą Mają.  Podołam?...

Zastanawiam się, kiedy miał miejsce moment...

 ...gdy z ekstrawertyka przeistoczyłam się w introwertyka. Kiedy z zabawowej dziewczyny, kochającej imprezy, koncerty, melanże w barze, przeistoczyłam się w typ depresyjno-maniakalny w bamboszach z pomponem, nad życie kochający domowe zacisze i zwierzęcych współmieszkańców. (No krówa, dogadałabym się teraz z ex małżonkiem, który nad życie cenił telewizyjny serial w kapcioszkach na kanapie, podczas gdy ja spędzałam wieczór w knajpie z przyjaciółmi. Jego moje poczynania irytowały, ja uważałam, że jest nudziarzem.) Aktualnie wolę towarzystwo moich psów i kotów od ludzi. Serio. Wprawdzie nie dotyczy to moich bliskich znajomych, którzy - mam nadzieję - czują się w moim domu, jak u siebie i mogą wjeżdżać zawsze. ;) Nie znoszę natomiast niezapowiedzianych wizyt sąsiadów, nawet tych z ciastem czy winem... Mieszkając w domu, niestety, nie jestem w stanie udać, że mnie nie ma... Przynajmniej dopóki mam nieogarnięty dojazd do garażu i mój samochód stoi pod posesją... (Pomyślała i pobiegła chytrze

Jestem psiarą i kociarą, ale koty...

 ...to cud natury. Z wielkim zadziwieniem i fascynacją obserwuję, jak tworzy się hierarchia w stadzie. Ogromny szacunek wzbudza u mnie fakt, że zwierzęta są w stanie się tak doskonale zorganizować, nawet w obliczu kryzysu i śmierci przewodnika stada. Rudolf był bowiem alfą i nawet największy zakapior - Florian - okazywał mu szacunek i wylizywał łapy i uszy. Serio serio. Wiem, że Lara posypała się zdrowotnie po jego śmierci. Była jedną z kotek najniżej w hierarchii... Zawsze wpatrzona w niego jak w obraz... Kto teraz rządzi? Niby powinien przejąć koronę Kuzco, jako najstarszy i największy kocur... Ale Kuzco to jest maminsynek i ogromniaste kochane lelum polelum. To nie mogło się udać. Po cichu liczyłam też na Iwę, jako seniorkę rodu, bo kiedyś tę funkcję przez chwilę piastowała, gdy Rudolf przechodził przez fazę "lenia". Ale uznała, że podatku i zusu nie odprowadzam i na wuja jej to stanowisko... Rządzi Flor - głuchy albinos z króciutkim ogonkiem. Tak właśnie. Rządzi pełną par

W nocy z 29 na 30 lipca umarła Lara...

Właściwie odeszła w moje imieniny. Taki prezent od losu dostałam... Zdiagnozowano u niej guz, który uciskał dwunastnicę i nerwy miednicy. W trakcie badania usg Larcia była pogodną, głośno mruczącą dziewczyną, jak zawsze. Wyznaczono termin zabiegu. Zaledwie dwa dni po badaniu skurwiel zaczął bardzo szybko rosnąć i praktycznie zatkał jelito. Termin zabiegu przyspieszono na cito. Lara cały dzień przed była stabilizowana w lecznicy onkologicznej. Na noc zabrałam ją do domu z zapasem narkotyków, które miały uśmierzyć ból. 30 lipca w samo południe moja mała dziewczynka miała mieć operację ratującą życie. Nie dała rady. Umarła przy mnie. W domu. Cichutko. Minął prawie miesiąc, a ja nadal nie jestem w stanie wyciągnąć z samochodu transportera, w którym wiozłam jej ciałko do krematorium. Lara wróciła do domu. W ślad za Rudolfem. Są teraz obok siebie - na tym świecie i na tamtym. Myślałam, że jako tako się pozbierałam... Jednak łzy kapią mi na klawiaturę. Tak bardzo mi brakuje tego uroczego trak

Musisz mieć dużą działkę, mówili...

Będzie fajnie, mówili... No to mam. Właśnie zabrałam się za pielenie zielska. A że ziemia tu urodzajna, to nie mam chwastów - ja mam istny drzewostan . Nie wierzę, że na zewnątrz są dwadzieścia cztery stopnie niejakiego Celsjusza. Jest co najmniej pięćdziesiąt . Jprdl.  Poza tym latam z wywieszonym ozorem i podlewam sadzonki. Na szczęście te też rosną. W tak zwanym międzyczasie skończyli mi stawiać ogrodzenie i mogę w końcu wykopać psy na zewnątrz. Do mojej watahy dołączyła suczka sąsiada, która zaprzyjaźniła się z Kajcisławem i trochę u mnie pomieszkuje. Właściwie to częściej przebywa tu, niż u siebie. Do kotostanu zaś dołączyli dwaj rudzi bracia ksero - Ryszard i Romuald - dla kumpli: Rysiek i Romek. Zostali porzuceni przez jakąś swołocz w środku lasu - mieli osiem tygodni i ważyli po 800 gramów. Przejęłam ich parę dni później, zaopiekowałam i pokochałam miłością absolutną. Aktualnie chłopaki mają dwa miesiące, ważą po 1,7 kilo i powoli integrują się ze starszyzną. Kuzco niańczy i my

Mam syndrom wicia gniazda

Szykuję pokój dziecinny. Znowu zostanę kocią matką. Jestem równie podekscytowana, jak przerażona. Zapomniałam już, jak to jest mieć pod opieką takie piszczące bejbisy. Ponad dziesięć lat temu przywiozłam do domu Rudiego i Maniutka – dwie cudaczne kulki – jedna w kolorze starego złota, druga czystego srebra. W jednej sekundzie zawładnęli mną i całym moim życiem. Nawet nie sądziłam, że można AŻ TAK kochać. Maniutek opuścił nas w wieku   3,5 roku przegrywając nierówną walkę z chłoniakiem jelit. Rudi odszedł nagle w wieku 11 lat. Razem z nimi obumarł spory kawał mojego umęczonego serducha. Kolejny jego kawałek odebrał mi Miki, po 1,5 roku spędzonego razem umierając na bezlitosny FIP. Wtedy właśnie powiedziałam sobie: Żadnego zwierzaka w domu nigdy więcej. Od tamtej pory zawitał Florian po wypadku komunikacyjnym, Ósemka po sterylce aborcyjnej i Maja, której życie ratowałam dobre pół roku. Gdy wybudowałam dom, dołączyli do rodziny nadpobudliwy Baki i starowinka Marysia ze schronu w

Dzwoneczek

Trauma trzyma mnie bardzo długo... I pewnie już nigdy nie odpuści... Po każdym moim powrocie do domu witam się z psami i natychmiast grzeję na górę, sprawdzić stan zakocenia i wyściskać. Gdy mi kogoś brakuje, wpadam w lekką panikę. To już nie jest irracjonalny odruch każdego rasowego kociarza. To ten pieprzony alarmujący dzwoneczek z tyłu głowy: "Czy żyje ?..." Dzwoneczek odzywa się coraz rzadziej, ale już zawsze będzie obecny w moim życiu. Nagła śmierć Rudolfa spowodowała, że nigdy już nie będę do końca spokojna, nawet mając świadomość, że moje zwierzęta są weterynaryjnie zaopiekowane. Odkąd ON odszedł, wiem, że nie ma na tym łez padole niczego pewnego.  Do tej pory nie mogę pogodzić się z tą stratą. Tak bardzo tęsknię... Kochajcie swoje zwierzaki. I przytulajcie je tak często, jak to tylko możliwe. Nigdy nie wiadomo, które przytulenie będzie tym ostatnim...

Gdyby ktoś się zastanawiał...

Doradzono mi, jak wybrać optymalną szerokość bramy wjazdowej, zatem się dzielę - zmierzyć szerokość samochodu, następnie dodać po każdej stronie po 5 milimetrów i voila. Takie proste. Proszę nie dziękować, nie trzeba.

Rozpoczęłam grodzenie mojej posiadłości ;)

Poszukiwania wykonawcy wszczęłam na fixly. Rozpiętość cen robocizny bardziej niż imponująca - od 35 do 65 zł/m. Miodzio. Ale to jeszcze pikuś. Czterech z potencjalnych wykonawców pojawiło się u mnie natychmiast, rzucić okiem na działkę - jeden z narożników, ze względu na spory skos, jest nieco problematyczny, zatem rzutuje to na ostateczną wycenę prac.  Piąty pan stwierdził, że jest tak zawalony zleceniami, że może się u mnie pojawić najwcześniej w sobotę. I tak: jeden z panów, który przyjechał z marszu, wycenił mi robociznę natychmiast  na 35. Drugi na 65, aby następnie zejść do 60. Trzeci zaproponował 55. Czwarty olał mnie całkowicie (krzyżyk na drogę). Piąty - ten zawalony, przypominam - nasłał dziś na mnie jakąś ekipę, która zapragnęła się pojawić, by zmierzyć granicę działki. No hola! Pytam się grzecznie, o co chodzi, bo już praktycznie wszyscy zainteresowani wykonawcy u mnie byli, a panu zawalonemu - mówiąc szczerze - zamierzałam już podziękować... Pan zawalony zadzwonił do mnie

W klimatach auto-moto

  Ksawery Gustaw rozkraczył mi się na środku Kartuskiej, w drodze do domu. Ekhm... Sorry, stara, ale ja dalej raczej nie pojadę... Cudowny początek łikendu, no naprawdę.   Chwilowo jeździłam vanem, którego już jako tako ogarnęłam. Zatem piątunio pod hasłem: jak-dobrze-mieć-sąsiada.   Okazało się, że mój samochód stanowi wielką tajemnicę wszechświata i wrzód na dolnej części pleców pracowników warsztatu. Jeśli ostatnio media donosiły coś o błyskach i piorunach na Kaszubach, to była burza mózgów mechaników nad Ksawerym Gustawem.   Opelka zatankowałam do pełna i odstawiłam sąsiadowi na podjazd wraz z wyrazami wszelkimi i prezentem. Nadal nie mam auta, ale uprzejmości nadużywać nie należy, szczególnie takich dobrych, uczynnych ludzi.   Samochody zastępcze z warsztatu wzięli i wyszli, zatem właściciel honorowo oddał mi do dyspozycji swojego prywatnego citroena. Drugi diesel w moim życiu, leciuchno wysłużony, ale kochany nad życie ( Ale nie rozbije mi go pani, cooo?... )   Rozbić - nie roz

Niestety - monotematycznie... Wciąż...

Rudolf przyśnił mi się pierwszej nocy po swojej śmierci. Siedział zadowolony na schodach, a ja uśmiechnęłam się z ulgą i już miałam dzwonić do Patki, powiedzieć, że okropny sen miałam, że Rudi odszedł, a on przecież nadal jest przy mnie... I w tym momencie sylwetka Rudolfa rozpłynęła się w powietrzu, niczym dym z papierosa, a ja obudziłam się z głośnym szlochem... Trzy noce spałam przytulona do urny. Teraz urna stoi na moim stoliku nocnym, a ja - średnio co drugi dzień po przebudzeniu, jeszcze półprzytomna, nie znajdując go obok siebie - wołam... I wtedy ponownie do mnie dociera... Kuzco się mną bardzo zaopiekował - zasypia na mojej poduszce, otulając całym ciałem moją głowę, i - zasypiając - opiera głowę na moim czole. I mruczy. A ja głaszczę jego czarne łapcie. I tak zasypiamy. Tęskniąc oboje. Każdy, kto znał Rudolfina, wie, że nie był to po prostu kot. To był szef. To była osobowość. To był dobry duch mojego domu, gdziekolwiek nie mieszkaliśmy (a przeżył ze mną trzy przeprowadzki).

Zakochałam się w zwierzaku ze schroniska - prawda czy fałsz?

Zacznijmy od mojej pierwszej adopcji - Rudi i Maniut, dwa kocięta mco. Czy się zakochałam? Nie. Zauroczyły mnie, rozpętały pokłady czułości. Oczywiście, że pokochałam błyskawicznie. (Aktualnie nad urną Rudolfa wyję regularnie co wieczór.) Kolejna kicia mco - Iwa. Czy się zakochałam? Nie.  Była kociakiem niedotykalskim, syczącym i wrogim. Po sterylce zmieniła nastawienie, zaczęła się przytulać - pokochałam. Kuzco - kocur mco... Bardzo chory. Czy się zakochałam? Trudno zakochać się w przełysiałym,  wychudzonym, śmierdzącym worku kości... Nie, WRÓĆ! On wyjątkowo walczył o moją miłość. Wygrał ją bardzo szybko. Lara - kotka mco... Permanentna sraka 7 lat. 7 lat walki, diagnostyki, przycinania portek i prania podwozia. Alergia zdiagnozowana wieki później. Klęłam, sprzątałam, podcinałam, odetchnęłam... Kocham. Majkel, Miki, Mikeusz... Był z nami półtora roku. Porzucony przez opiekunów. Błędna diagnostyka. Przeżył z nami szczęśliwie półtora roku. Ukochałam i bardzo przeżyłam. Florian, którego

Staram się pozbierać z kawałków...

Dziewięć dni temu Rudi postanowił, że jego czas nadszedł. Przyszedł rano do mnie do łóżka i mocno się wtulił. I tak sobie leżeliśmy błogo - on i ja. Zawsze razem, na dobre i złe, przy każdej domowej czynności... Zawsze razem. Doskonale wiedział, że za chwilę idę wyprowadzić psy i ma tylko kilkanaście minut, zanim wrócę, żeby skorzystać z tej mojej cholernej nieobecności... Gdybym wiedziała, że to pożegnanie, psy by nie wyszły tego dnia w ogóle, trudno. Leżelibyśmy tak sobie w nieskończoność - on i ja. Kochał mnie równie mocno, jak ja jego... I te kilkanaście minut mu wystarczyło, żeby cichutko odejść. Zgasło moje najukochańsze słoneczko, mój najlepszy przyjaciel, mój Rudolf, kot nad koty, jedyny w swoim rodzaju, najlepszy, najukochańszy, najmądrzejszy... Zdecydowałam się na kremację indywidualną, mimo, że finansowo jestem pod grubą krechą... Kupiłam piękną urnę. Rudi wrócił więc ze mną do domu... Naprawdę staram się nie sfiksować.  Staram się dla pozostałych. Zostało sześć par kocich o

...

 Rudolf odszedł...