Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2021

W klimatach auto-moto

  Ksawery Gustaw rozkraczył mi się na środku Kartuskiej, w drodze do domu. Ekhm... Sorry, stara, ale ja dalej raczej nie pojadę... Cudowny początek łikendu, no naprawdę.   Chwilowo jeździłam vanem, którego już jako tako ogarnęłam. Zatem piątunio pod hasłem: jak-dobrze-mieć-sąsiada.   Okazało się, że mój samochód stanowi wielką tajemnicę wszechświata i wrzód na dolnej części pleców pracowników warsztatu. Jeśli ostatnio media donosiły coś o błyskach i piorunach na Kaszubach, to była burza mózgów mechaników nad Ksawerym Gustawem.   Opelka zatankowałam do pełna i odstawiłam sąsiadowi na podjazd wraz z wyrazami wszelkimi i prezentem. Nadal nie mam auta, ale uprzejmości nadużywać nie należy, szczególnie takich dobrych, uczynnych ludzi.   Samochody zastępcze z warsztatu wzięli i wyszli, zatem właściciel honorowo oddał mi do dyspozycji swojego prywatnego citroena. Drugi diesel w moim życiu, leciuchno wysłużony, ale kochany nad życie ( Ale nie rozbije mi go pani, cooo?... )   Rozbić - nie roz

Niestety - monotematycznie... Wciąż...

Rudolf przyśnił mi się pierwszej nocy po swojej śmierci. Siedział zadowolony na schodach, a ja uśmiechnęłam się z ulgą i już miałam dzwonić do Patki, powiedzieć, że okropny sen miałam, że Rudi odszedł, a on przecież nadal jest przy mnie... I w tym momencie sylwetka Rudolfa rozpłynęła się w powietrzu, niczym dym z papierosa, a ja obudziłam się z głośnym szlochem... Trzy noce spałam przytulona do urny. Teraz urna stoi na moim stoliku nocnym, a ja - średnio co drugi dzień po przebudzeniu, jeszcze półprzytomna, nie znajdując go obok siebie - wołam... I wtedy ponownie do mnie dociera... Kuzco się mną bardzo zaopiekował - zasypia na mojej poduszce, otulając całym ciałem moją głowę, i - zasypiając - opiera głowę na moim czole. I mruczy. A ja głaszczę jego czarne łapcie. I tak zasypiamy. Tęskniąc oboje. Każdy, kto znał Rudolfina, wie, że nie był to po prostu kot. To był szef. To była osobowość. To był dobry duch mojego domu, gdziekolwiek nie mieszkaliśmy (a przeżył ze mną trzy przeprowadzki).

Zakochałam się w zwierzaku ze schroniska - prawda czy fałsz?

Zacznijmy od mojej pierwszej adopcji - Rudi i Maniut, dwa kocięta mco. Czy się zakochałam? Nie. Zauroczyły mnie, rozpętały pokłady czułości. Oczywiście, że pokochałam błyskawicznie. (Aktualnie nad urną Rudolfa wyję regularnie co wieczór.) Kolejna kicia mco - Iwa. Czy się zakochałam? Nie.  Była kociakiem niedotykalskim, syczącym i wrogim. Po sterylce zmieniła nastawienie, zaczęła się przytulać - pokochałam. Kuzco - kocur mco... Bardzo chory. Czy się zakochałam? Trudno zakochać się w przełysiałym,  wychudzonym, śmierdzącym worku kości... Nie, WRÓĆ! On wyjątkowo walczył o moją miłość. Wygrał ją bardzo szybko. Lara - kotka mco... Permanentna sraka 7 lat. 7 lat walki, diagnostyki, przycinania portek i prania podwozia. Alergia zdiagnozowana wieki później. Klęłam, sprzątałam, podcinałam, odetchnęłam... Kocham. Majkel, Miki, Mikeusz... Był z nami półtora roku. Porzucony przez opiekunów. Błędna diagnostyka. Przeżył z nami szczęśliwie półtora roku. Ukochałam i bardzo przeżyłam. Florian, którego