Posty

Albowiem zeszłam srogo...

  Weszłam ci ja dziś wieczorkiem na pewną kocią grupę (czort mnie jakiś podkusił) i przeczytałam MĄDROŚĆ ROKU (a mamy dopiero marzec): "Koci FIP jest efektem mutacji KORONAWIRUSA. Więc nie jest zaraźliwy. To nie wirus, to tylko mutacja." Jprdl... Po cholerę ja tyle czasu zmitrężyłam kończąc weterynarię i uczyłam się diagnostyki chorób naszych braci mniejszych? Wszak w sieci jest tylu echspertów, którzy w krótkich słowach mi wyjaśnią, że zmutowany wirus to już nie jest wirus, więc nie zakaża już, spoko, a koronawirus i herpeswirus, to jeden pies i na wuj drążyć temat. Zabrnęłam już oto na koniec internetów, załamałam się sromotnie i uznałam, że czas na reset. :(

O świadkach J. słów kilka...

  Nie wiem, jak w mieście, ale na wsi świadkowie Jehowy chodzą stadami. Wkraczają na rewir, następnie dzielą się na 2,3-osobowe oddziały i przypuszczają szturm na każdy dom równocześnie. Zawsze wychodzę do nich, uprzednio puszczając na posesję psy, gdyś ww. świadkowie są wprawdzie bardzo grzeczni, ale niestety równie bardzo namolni. Obecność psów u mojego boku szybciej ich zniechęca. Dygresja mała... Baki budził respekt. Samym wyglądem. Z nim czułam się bezpiecznie. Kora i Kira boją się obcych, choć nadrabiają ujadaniem, a Kajtek cóż... Kajtek jaki jest, każdy widzi. Jego postura i fizjonomia nie zdradza, że Kajcisław nie bierze jeńców i przegryza tętnicę w 5 sekund. Zatem respektu nie wzbudza. Nie, żebym nie czuła się bezpiecznie tu, gdzie mieszkam - okolica spokojna, sąsiedzi wspaniali. Nawet, jeśli któryś z sąsiadów jest niebezpiecznym gangsterem czy seryjnym zabójcą, to jest nim absolutnie dyskretnie. Mimo to bez Bakiego już nie jest tak samo... Wracając do świadków Jehowy, muszę p

Sąsiedzi mnie ogarniają

 Serio. Po śmierci Bakiego Kora i Kira odczuły impuls, żeby wyjść na zewnątrz szukać przyjaciela. Do tej pory bały się smyczy. Założyłam dziewczynom szelki i wyszłyśmy na pierwszy 5-minutowy spacer. Mamy przełom! Od tej pory codziennie wychodzimy na spacery. Sąsiadka bierze swojego Aresa i mojego Kajtka, a ja dziewczyny, i codziennie przemierzamy kilkukilometrowe wędrówki. Psy szczęśliwe. :) A wieczorem zachodzę do innych sąsiadów, żeby podać Teodorowi zastrzyk. Teo jest dzielnym kotem, u którego wykryto raka kości, na szczęście bez przerzutów na organy wewnętrzne. Teoś od kilku tygodni świetnie sobie radzi na trzech łapach (po amputacji czwartej), a ja podaję leki podskórnie. Niniejszym sezon na zazdroszczenie mi fantastycznych sąsiadów uważam za otwarty. (Czy przestałam wyć z tęsknoty za Bakim? Nie.)

Bez tutułu

  Znalazłam jedno z ostatnich zdjęć, gdzie Baki jeszcze czuł się w miarę dobrze, leżał z Kajtkiem i patrzył ma mnie z taką miłością... Pod koniec życia odmówiły współpracy stawy w jego łapkach i mięśnie ud. Pomagałam mu wychodzić się załatwiać. Dopóki jadł, była nadzieja. Tego ostatniego dnia odmówił jedzenia. Wiedziałam, że to oznacza początek końca... Próbowałam pomóc mu wyjść - wszystkie cztery łapy odmówiły posłuszeństwa... Rozpłakałam się, usiłując go podnieść... Był dużym, ciężkim psem... Przewróciłam się razem z nim, wstałam, cały czas go podtrzymując, płacząc i krzycząc: "Wstawaj, Baki, dasz radę!" Spojrzał wtedy na mnie z niemą prośbą w oczach: "Męczysz mnie. I siebie. Przestań" i dotarło do mnie, że on już rady nie da... Dotarło, że to koniec. I zadzwoniłam po pomoc. Baki odszedł przytulony, otoczony miłością, ciasno w moich ramionach, do ostatniego uderzenia psiego serducha. Nie jestem w stanie do dziś uporać się ze stratą.... Krówa mać, wygadałam się. Tr

...

  Gdy odbieram telefon o treści: "Jak tam, pozbierałaś się? No weź, ile można przeżywać śmierć psa?", to jasny szlag mnie trafia. Serio. Otóż żaden mój zwierzak, który odszedł - pies, czy kot - nie był po prostu psem, czy po prostu kotem. Był osobowością. Był jedyny w swoim rodzaju. Był członkiem mojej rodziny, który mnie kochał i którego ja kochałam. To, że na co dzień staram się uśmiechać, żartować, wpadać w durnawą głupawę, nie oznacza, że się pozbierałam. Wręcz przeciwnie - to instynkt samozachowawczy, to mój sposób na to, żeby nie oszaleć z rozpaczy i tęsknoty. Brakuje mi Bakusiowego merdającego ogona. Brakuje mi jego posiwiałej głowy pod dłonią. Brakuje mi jego szczekania. Brakuje mi tych rozmaślonych z miłości oczu, wpatrzonych we mnie w każdej sekundzie naszego wspólnego życia. Ból jest niewyobrażalny. :( Jeśli jeszcze raz ktoś mi powie, że "to przecież był TYLKO pies", wybuchnę. Przysięgam. To był AŻ pies. Proszę to sobie zapamiętać.

Druga rocznica wojny...

  Zajmuję się dwoma mieszkaniami w Gdańsku, których właścicielami są moi rodzice, a które zostały wynajęte ukraińskim rodzinom jeszcze przed agresją Rosji. Nigdy przedtem nie miałam tak solidnych, czystych, spokojnych najemców, sumiennie pilnujących terminów wszelkich płatności. Wysłałam moim lokatorom maila: "Dzień dobry. Dziś druga rocznica wojny na Ukrainie. Najbardziej boli, że świat patrzy, a ten koszmar się nie kończy. Nie ma odważnego, żeby powstrzymać rosyjskiego psychopatę... :( Wiem, że Ukraińcy często spotykają się z niechęcią ze strony Polaków. Proszę mi wierzyć, że jest to tylko garstka prostaków, którymi nie warto się przejmować. Mądrzy Polacy, których jest znakomita większość, wspierają Was mocno, modlą się za Ukrainę i sercem są z Wami. Ja również. Pozdrawiam serdecznie. Marta" To niewiele, a dla nich tak wiele...

...

  Baki. 2010-2024. Do zobaczenia po drugiej stronie, słońce moje. Kocham Cię.