Posty

Wyświetlanie postów z 2024

Albowiem zeszłam srogo...

  Weszłam ci ja dziś wieczorkiem na pewną kocią grupę (czort mnie jakiś podkusił) i przeczytałam MĄDROŚĆ ROKU (a mamy dopiero marzec): "Koci FIP jest efektem mutacji KORONAWIRUSA. Więc nie jest zaraźliwy. To nie wirus, to tylko mutacja." Jprdl... Po cholerę ja tyle czasu zmitrężyłam kończąc weterynarię i uczyłam się diagnostyki chorób naszych braci mniejszych? Wszak w sieci jest tylu echspertów, którzy w krótkich słowach mi wyjaśnią, że zmutowany wirus to już nie jest wirus, więc nie zakaża już, spoko, a koronawirus i herpeswirus, to jeden pies i na wuj drążyć temat. Zabrnęłam już oto na koniec internetów, załamałam się sromotnie i uznałam, że czas na reset. :(

O świadkach J. słów kilka...

  Nie wiem, jak w mieście, ale na wsi świadkowie Jehowy chodzą stadami. Wkraczają na rewir, następnie dzielą się na 2,3-osobowe oddziały i przypuszczają szturm na każdy dom równocześnie. Zawsze wychodzę do nich, uprzednio puszczając na posesję psy, gdyś ww. świadkowie są wprawdzie bardzo grzeczni, ale niestety równie bardzo namolni. Obecność psów u mojego boku szybciej ich zniechęca. Dygresja mała... Baki budził respekt. Samym wyglądem. Z nim czułam się bezpiecznie. Kora i Kira boją się obcych, choć nadrabiają ujadaniem, a Kajtek cóż... Kajtek jaki jest, każdy widzi. Jego postura i fizjonomia nie zdradza, że Kajcisław nie bierze jeńców i przegryza tętnicę w 5 sekund. Zatem respektu nie wzbudza. Nie, żebym nie czuła się bezpiecznie tu, gdzie mieszkam - okolica spokojna, sąsiedzi wspaniali. Nawet, jeśli któryś z sąsiadów jest niebezpiecznym gangsterem czy seryjnym zabójcą, to jest nim absolutnie dyskretnie. Mimo to bez Bakiego już nie jest tak samo... Wracając do świadków Jehowy, muszę p

Sąsiedzi mnie ogarniają

 Serio. Po śmierci Bakiego Kora i Kira odczuły impuls, żeby wyjść na zewnątrz szukać przyjaciela. Do tej pory bały się smyczy. Założyłam dziewczynom szelki i wyszłyśmy na pierwszy 5-minutowy spacer. Mamy przełom! Od tej pory codziennie wychodzimy na spacery. Sąsiadka bierze swojego Aresa i mojego Kajtka, a ja dziewczyny, i codziennie przemierzamy kilkukilometrowe wędrówki. Psy szczęśliwe. :) A wieczorem zachodzę do innych sąsiadów, żeby podać Teodorowi zastrzyk. Teo jest dzielnym kotem, u którego wykryto raka kości, na szczęście bez przerzutów na organy wewnętrzne. Teoś od kilku tygodni świetnie sobie radzi na trzech łapach (po amputacji czwartej), a ja podaję leki podskórnie. Niniejszym sezon na zazdroszczenie mi fantastycznych sąsiadów uważam za otwarty. (Czy przestałam wyć z tęsknoty za Bakim? Nie.)

Bez tutułu

  Znalazłam jedno z ostatnich zdjęć, gdzie Baki jeszcze czuł się w miarę dobrze, leżał z Kajtkiem i patrzył ma mnie z taką miłością... Pod koniec życia odmówiły współpracy stawy w jego łapkach i mięśnie ud. Pomagałam mu wychodzić się załatwiać. Dopóki jadł, była nadzieja. Tego ostatniego dnia odmówił jedzenia. Wiedziałam, że to oznacza początek końca... Próbowałam pomóc mu wyjść - wszystkie cztery łapy odmówiły posłuszeństwa... Rozpłakałam się, usiłując go podnieść... Był dużym, ciężkim psem... Przewróciłam się razem z nim, wstałam, cały czas go podtrzymując, płacząc i krzycząc: "Wstawaj, Baki, dasz radę!" Spojrzał wtedy na mnie z niemą prośbą w oczach: "Męczysz mnie. I siebie. Przestań" i dotarło do mnie, że on już rady nie da... Dotarło, że to koniec. I zadzwoniłam po pomoc. Baki odszedł przytulony, otoczony miłością, ciasno w moich ramionach, do ostatniego uderzenia psiego serducha. Nie jestem w stanie do dziś uporać się ze stratą.... Krówa mać, wygadałam się. Tr

...

  Gdy odbieram telefon o treści: "Jak tam, pozbierałaś się? No weź, ile można przeżywać śmierć psa?", to jasny szlag mnie trafia. Serio. Otóż żaden mój zwierzak, który odszedł - pies, czy kot - nie był po prostu psem, czy po prostu kotem. Był osobowością. Był jedyny w swoim rodzaju. Był członkiem mojej rodziny, który mnie kochał i którego ja kochałam. To, że na co dzień staram się uśmiechać, żartować, wpadać w durnawą głupawę, nie oznacza, że się pozbierałam. Wręcz przeciwnie - to instynkt samozachowawczy, to mój sposób na to, żeby nie oszaleć z rozpaczy i tęsknoty. Brakuje mi Bakusiowego merdającego ogona. Brakuje mi jego posiwiałej głowy pod dłonią. Brakuje mi jego szczekania. Brakuje mi tych rozmaślonych z miłości oczu, wpatrzonych we mnie w każdej sekundzie naszego wspólnego życia. Ból jest niewyobrażalny. :( Jeśli jeszcze raz ktoś mi powie, że "to przecież był TYLKO pies", wybuchnę. Przysięgam. To był AŻ pies. Proszę to sobie zapamiętać.

Druga rocznica wojny...

  Zajmuję się dwoma mieszkaniami w Gdańsku, których właścicielami są moi rodzice, a które zostały wynajęte ukraińskim rodzinom jeszcze przed agresją Rosji. Nigdy przedtem nie miałam tak solidnych, czystych, spokojnych najemców, sumiennie pilnujących terminów wszelkich płatności. Wysłałam moim lokatorom maila: "Dzień dobry. Dziś druga rocznica wojny na Ukrainie. Najbardziej boli, że świat patrzy, a ten koszmar się nie kończy. Nie ma odważnego, żeby powstrzymać rosyjskiego psychopatę... :( Wiem, że Ukraińcy często spotykają się z niechęcią ze strony Polaków. Proszę mi wierzyć, że jest to tylko garstka prostaków, którymi nie warto się przejmować. Mądrzy Polacy, których jest znakomita większość, wspierają Was mocno, modlą się za Ukrainę i sercem są z Wami. Ja również. Pozdrawiam serdecznie. Marta" To niewiele, a dla nich tak wiele...

...

  Baki. 2010-2024. Do zobaczenia po drugiej stronie, słońce moje. Kocham Cię.

Baki...

... nie czuje się najlepiej. Główka pracuje, ale reszta ciała jakby nie nadąża... Pomagam mu w wejściu po schodach, bo średnio sobie z tym radzi. Ale walczy dzielnie z łapkami, które nie do końca chcą współpracować. Dziś dostał nowe leki i naprawdę jestem dobrej myśli i pełna nadziei, że jeszcze ze mną pobędzie. Gdy kładzie się przy schodach, wiem, że znowu czeka na Rudolfa. W tym życiu, na tym świecie Rudolf już do niego przytulić się nie przyjdzie... Ale mam nadzieję, że na spotkanie z Rudim Bakiemu jeszcze przyjdzie poczekać jakiś czas. Baki jest pod dobrą opieką - zarówno lekarską, jak i moją.

Wkurw-post

  Co i rusz na fb czytam post o zagubieniu kota czy psa. Wyszedł i nie wrócił no... I scyzoryk mi się w kieszeni otwiera, Od razu zaznaczę: - jestem absolutnie przeciwna wypuszczaniu kotów - są zagrożeniem dla ekosystemu, jako bezwzględne drapieżniki, oraz same są zagrożone - przez atak dzikich zwierząt, potrącenie przez głupka w szybkim samochodziku oraz trafienie w ręce psychola, - jestem absolutnie przeciwna puszczaniu psów samopas - powody jak wyżej. Trzy razy z posesji spierniczył mi Baki, demolując panel ogrodowy i udając się na wędrówkę w celu odnalezienia sensu życia. Umierałam wówczas ze strachu i rozpaczy, a gdy w końcu panicz wrócił, nie wiedziałam, czy go przytulić, czy zabić. Płot został zabezpieczony i pies jest bezpieczny. Co do kotów - no miauwa - zaliczyliśmy trzy mieszkania, aktualnie mieszkamy w domu... Nigdy, ale to NIGDY nie dopuściłam do sytuacji, żeby kot niewychodzący wydostał się na zewnątrz. Mając pod opieką zwierzęta, jestem nadczujna, mam oczy dookoła głowy

R.11

Fejsbunio mi właśnie przypomniał, że 6 lat temu zdałam weterynaryjny egzamin z diagnostyki i chirurgii, ostatni z trzech, zwany potocznie R-jedenastką. Gdy jacyś fachowcy od wszelkiej instalacji w gospodarstwie domowym, widząc kobietę, próbowali cwaniakować, miałam już certyfikat uprawniający mnie do mrocznego ostrzeżenia: "Nie próbuj, mistrzuniu, robić wała z babki, która wie, jak amputować jądra." Działało i działa ZAWSZE.

Kwintesencja Filipa

"Hej! Jestem! Kochasz MIĘ? Ja ciebie też!!!" ŁUP miłosnym ocierem Kuzcusa w lewy bok. Kuzco: "Matka, ratuj!" ŁUP miłosnym ocierem Flora w prawy bok - Floriusz się prawie przewrócił. Gryz Wiktora w ogon, gryz Romka w ucho, gryz Ryśka w zadek: "No bawta się ze mną! Heloł!!!" Iwa przechodzi rozterkę wewnętrzną - czy go myć, czy spuścić mu porządny łomot. Maja się w tańcu nie certoli i wali młodego łapą po dyńce, ale to wręcz zagrzewa naszego bohatera do dalszego boju. Mi prawie dziś nosem wybił oko, a Kajtkowi niemal odgryzł nos - i wszystko to z MIŁOŚCI. Biedny Baki już na jego sam widok wieje pod stół. Nawet przyzwoitego ostrego zdjęcia mu nie jestem w stanie zrobić, bo gówniak jest non stop w SZALE UCZUĆ i nie usiedzi w miejscu Miauwa, w życiu nie miałam takiego kota! Czy na sali jest ktoś chętny na UKOCHANIE przez Filipa?... Bo psy i pozostałe koty już wymiękają. Ja też. (Od razu uprzedzam: późniejsza wycieczka na SOR we własnym zakresie.)

Romek...

Niejednokrotnie wspominałam o inteligencji rudych kotów. Ale chwilami odnoszę wrażenie, że owa inteligencja z czasem się wyczerpuje i gdy stan baterii pokazuje jakieś 3%, rudzielec się musi naładować. Dlatego koty tak dużo śpią. Usłyszałam dziś dziwne "miau". I to nie te z serii :"miau, ale mi się dobrze spało", także nie: "miau, chodź brat, sprawimy sobie wzajemnie łomot", ani nawet nie: "miau, służba, dawaj żryć". To konkretne "miau" posiadało wydźwięk nieco dramatyczny. Sprawdziłam stan pogłowia i - jakkolwiek bym nie liczyła - nie mogłam doliczyć się Romualda. Po kilku minutach poszukiwań, na trop naprowadziła mnie Majka, nerwowo kręcąca się przy łóżku. Otóż nasz bohater jakimś cudem otworzył sobie szufladę na pościel i znalazł sposób na wgramolenie się pod dalszą część wyra. W tym momencie koci rozumek nieszczęśliwie się wyczerpał i zabrakło współpracujących neuronów, które by wskazały kotkowi drogę powrotną. Musiałam ściągać mater