Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2021

Mam syndrom wicia gniazda

Szykuję pokój dziecinny. Znowu zostanę kocią matką. Jestem równie podekscytowana, jak przerażona. Zapomniałam już, jak to jest mieć pod opieką takie piszczące bejbisy. Ponad dziesięć lat temu przywiozłam do domu Rudiego i Maniutka – dwie cudaczne kulki – jedna w kolorze starego złota, druga czystego srebra. W jednej sekundzie zawładnęli mną i całym moim życiem. Nawet nie sądziłam, że można AŻ TAK kochać. Maniutek opuścił nas w wieku   3,5 roku przegrywając nierówną walkę z chłoniakiem jelit. Rudi odszedł nagle w wieku 11 lat. Razem z nimi obumarł spory kawał mojego umęczonego serducha. Kolejny jego kawałek odebrał mi Miki, po 1,5 roku spędzonego razem umierając na bezlitosny FIP. Wtedy właśnie powiedziałam sobie: Żadnego zwierzaka w domu nigdy więcej. Od tamtej pory zawitał Florian po wypadku komunikacyjnym, Ósemka po sterylce aborcyjnej i Maja, której życie ratowałam dobre pół roku. Gdy wybudowałam dom, dołączyli do rodziny nadpobudliwy Baki i starowinka Marysia ze schronu w

Dzwoneczek

Trauma trzyma mnie bardzo długo... I pewnie już nigdy nie odpuści... Po każdym moim powrocie do domu witam się z psami i natychmiast grzeję na górę, sprawdzić stan zakocenia i wyściskać. Gdy mi kogoś brakuje, wpadam w lekką panikę. To już nie jest irracjonalny odruch każdego rasowego kociarza. To ten pieprzony alarmujący dzwoneczek z tyłu głowy: "Czy żyje ?..." Dzwoneczek odzywa się coraz rzadziej, ale już zawsze będzie obecny w moim życiu. Nagła śmierć Rudolfa spowodowała, że nigdy już nie będę do końca spokojna, nawet mając świadomość, że moje zwierzęta są weterynaryjnie zaopiekowane. Odkąd ON odszedł, wiem, że nie ma na tym łez padole niczego pewnego.  Do tej pory nie mogę pogodzić się z tą stratą. Tak bardzo tęsknię... Kochajcie swoje zwierzaki. I przytulajcie je tak często, jak to tylko możliwe. Nigdy nie wiadomo, które przytulenie będzie tym ostatnim...