Taki trochę rollercoaster
Jako że ostatnio wprowadzili nam pracę zmianową, moje życie jakby nieco straciło swój rytm. Znaczy się rytm ma, ale bardzo niemiarowy.
Z fachowcami na budowie umawiam się o bardzo dziwnych porach - wczoraj stolarz o 19:00, w sobotę cieśla o 7:30... I w związku z tym cieślą to niezłe jajca wynikły.
Bo zasadniczo umawiając się z nim, zapewniłam chłopinę, że wszystko jest na miejscu - rury, złączki, kolanka, skolko ugodno. Tylko brać.
A wczoraj się okazało, że rury są - a juści - ale nie tej średnicy, jaka jest akurat potrzebna. Bardzo pięknie.
Dzwonię zatem do hurtowni:
- Czy macie może rury kanalizacyjne, średnica 75, od zaraz?
- Hm... Może być problem... A ile?
- Drobiażdżek. Dwa króciutkie kawałki. Potrzebuję jeden długości 60 metrów i drugi jakieś 150 metrów...
- Khhh... Siorp... Khhh... - Zapewne wystąpił syndrom ostrego zakrztuszenia się kawą. - ILE? Chyba centymetrów?...
- A tak, drobne przejęzyczenie... (Oj tam...)
- Dostępne są metrowe. Muszę sprawdzić, ile mamy w magazynie. Oddzwonię do pani, tak?...
Po kilku minutach...
- Mamy na pewno dwie.
- Oj... Trzy potrzebuję... (Chlip.)
- Oddzwonię.
Po chwili...
- Mamy trzy! Yeah!
- A kolanko? Macie jedno kolanko 75?...
- (#@^#^%$&$^$#) Oddzwonię.
Po minucie...
- Wiktoria! Jest kolanko!
- Kocham pana! (... panie Sułku)
I tak oto: u-ra-to-wa-na.
Zatem muszę być w hurtowni w sobotę o 7:00. Żeby ten plan zrealizować, muszę wstać o jakiejś 5:00. Muszę sobie przypomnieć, jak taka godzina wygląda na zegarku, bo naprawdę nie pamiętam... :(
(Założę się, że pracownicy hurtowni mają ze mnie mega-bekę. Pierwsze salwy chichotów najprawdopodobniej wybuchają tuż po zamknięciu się za mną drzwi, tudzież po odłożeniu słuchawki.
No i na zdrowie. I tak ich lubię. ;) )
Z fachowcami na budowie umawiam się o bardzo dziwnych porach - wczoraj stolarz o 19:00, w sobotę cieśla o 7:30... I w związku z tym cieślą to niezłe jajca wynikły.
Bo zasadniczo umawiając się z nim, zapewniłam chłopinę, że wszystko jest na miejscu - rury, złączki, kolanka, skolko ugodno. Tylko brać.
A wczoraj się okazało, że rury są - a juści - ale nie tej średnicy, jaka jest akurat potrzebna. Bardzo pięknie.
Dzwonię zatem do hurtowni:
- Czy macie może rury kanalizacyjne, średnica 75, od zaraz?
- Hm... Może być problem... A ile?
- Drobiażdżek. Dwa króciutkie kawałki. Potrzebuję jeden długości 60 metrów i drugi jakieś 150 metrów...
- Khhh... Siorp... Khhh... - Zapewne wystąpił syndrom ostrego zakrztuszenia się kawą. - ILE? Chyba centymetrów?...
- A tak, drobne przejęzyczenie... (Oj tam...)
- Dostępne są metrowe. Muszę sprawdzić, ile mamy w magazynie. Oddzwonię do pani, tak?...
Po kilku minutach...
- Mamy na pewno dwie.
- Oj... Trzy potrzebuję... (Chlip.)
- Oddzwonię.
Po chwili...
- Mamy trzy! Yeah!
- A kolanko? Macie jedno kolanko 75?...
- (#@^#^%$&$^$#) Oddzwonię.
Po minucie...
- Wiktoria! Jest kolanko!
- Kocham pana! (... panie Sułku)
I tak oto: u-ra-to-wa-na.
Zatem muszę być w hurtowni w sobotę o 7:00. Żeby ten plan zrealizować, muszę wstać o jakiejś 5:00. Muszę sobie przypomnieć, jak taka godzina wygląda na zegarku, bo naprawdę nie pamiętam... :(
(Założę się, że pracownicy hurtowni mają ze mnie mega-bekę. Pierwsze salwy chichotów najprawdopodobniej wybuchają tuż po zamknięciu się za mną drzwi, tudzież po odłożeniu słuchawki.
No i na zdrowie. I tak ich lubię. ;) )
Komentarze
Prześlij komentarz