Będzie lokowanie produktu...

... czyli Kaszuba.

Zasadniczo moja matka jest Kaszubką, ale jej jakoś nie zwykłam lokować.
Na pewno nie przez pochodzenie.
Jest zajebista ogólnie i równie ogólnie bywa też wkurwiająca, ale każdy to już wie.
Cudownie mnie wychowała - po kaszubsku właśnie. Nauczyła mnie uczciwości, prawdomówności, a - przede wszystkim - punktualności (ta ostatnia cecha stanowi bardzo deficytowy towar w naszym kraju, niestety).

Ale do brzegu...

Moja budowa ostro posuwa się do przodu.
Gdy wykonano już wszystkie wewnętrzne instalacje, przyszedł czas na wylanie posadzek.
Umówiłam się z panem majstrem posadzkarzem na 6.45 (tak, słownie: szósta czterdzieści pięć).
Oznaczało to, że muszę wstać o jakiejś piątej rano, żeby uruchomić autopilota, wypić kawę i się ogarnąć.

(Piąta rano do tej pory nie istniała na moim zegarku, kumacie.)

Nauczona przez matkę nienagannej punktualności, stawiłam się na miejscu jakieś piętnaście minut przed czasem. Wiecie, niewyspana, z lekka wnerwiona, nastawiona na to, że gość przyjedzie se o jakiejś siódmej...

I teraz - uwaga... Nie o szóstej czterdzieści, nie o szóstej pięćdziesiąt..,. Równo o szóstej czterdzieści pięć zza zakrętu wjeżdża mi ciężarówa z piachem, a za nią cała ekipa uzbrojona po zęby w agregat spalinowy, gumowe miotły i inne cuda. 

Szefowa, zabiera szefowa autko, bo wjechać musimy z piachem, jo?

Kocham Kaszubów. Serio.
Nie wszystkich, bo niestety zdarzają się pestki w miąższu... :/
Ale moje majstry są debeściaki. :)

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Muszę się wygadać, cholera jasna... (będę przeklinać)

Leon

Sezon wakacyjny :)