Przypętało się do mnie choróbsko
Nic poważnego, ofkors. Po prostu w ostatnią sobotę postanowiłam umyć okna. Płyn nieco przymarzał, co mnie oburzyło - w końcu były dwa stopnie na plusie. Mój organizm uznał natomiast, że nie były to tropiki. W poniedziałek oczywiście bohatersko stawiłam się w robocie na siódmą, z zapasem chusteczek i aspiryny. Moja szefowa jednak, zobaczywszy mnie, złapała się za głowę i kazała natychmiast wypierniczać do lekarza. Siedzę zatem na L4 i co chwila odbieram telefony z pracy: A jak mam zrobić to?... A jak mam zrobić siamto?... A gdzie znajdę pierdylianto?... I tak o. Co z tego, że gdy wrócę do roboty, to budynek będzie nadal stał, nie zawaliwszy się na skutek mojej nieoczekiwanej absencji?... (Ostatnie moje zwolnienie lekarskie kojarzę jakoś tak w roku 2017...) Z drugiej strony ten nieoczekiwany oddech wolności przed świętami zrobił mi mega dobrze. Zwolniłam. Złapałam oddech. Wyszłam dziś na ostatni wieczorny spacer z psami i wiecie co?... Obejrzałam się, spojrzałam na mój dom i pomyślałam s...