Nareszcie
Nareszcie po świętach. Możecie mnie nazwać aspołecznym ponurakiem, ale przyznaję się niniejszym, że świąt nie lubię. Irytują mnie dzwoneczki i mikołaje, bombardujące mnie z mediów już od października. Żenujące są dla mnie wierszyki bożonarodzeniowe i sztampowe życzenia wysyłane smskami, na zasadzie: kopiuj-wklej, a następnie: wyślij wszystkim. A już najbardziej wkrówiają mnie fejsbukowe łańcuszki, zaśmiecające mi co roku mesendżera. Najchętniej zaszyłabym się pod ciepłą kołdrą z butelką dobrego wina i przeczekała to całe szaleństwo. Co roku kombinuję, jak by się tu wyłgać z rodzinnego świętowania... Wszystko już przerobiłam: od przeziębienia zaczynając, na ostrym ataku wyrostka kończąc. I co roku cały misterny plan idzie w tzw. pizdu, bo po prostu szkoda mi moich rodziców, dla których rodzinna gwiazdka jest świętością. I tak o. Co roku zaciskam zęby i jadę. I staram się przetrwać. I kiedy w końcu wracam do domu, biorę oddech, odpalam Netflixa, otwieram wino, przytulam sierściu...