Bez tutułu

 Znalazłam jedno z ostatnich zdjęć, gdzie Baki jeszcze czuł się w miarę dobrze, leżał z Kajtkiem i patrzył ma mnie z taką miłością...

Pod koniec życia odmówiły współpracy stawy w jego łapkach i mięśnie ud. Pomagałam mu wychodzić się załatwiać. Dopóki jadł, była nadzieja.
Tego ostatniego dnia odmówił jedzenia. Wiedziałam, że to oznacza początek końca...
Próbowałam pomóc mu wyjść - wszystkie cztery łapy odmówiły posłuszeństwa... Rozpłakałam się, usiłując go podnieść... Był dużym, ciężkim psem... Przewróciłam się razem z nim, wstałam, cały czas go podtrzymując, płacząc i krzycząc: "Wstawaj, Baki, dasz radę!"
Spojrzał wtedy na mnie z niemą prośbą w oczach: "Męczysz mnie. I siebie. Przestań" i dotarło do mnie, że on już rady nie da...
Dotarło, że to koniec.
I zadzwoniłam po pomoc.
Baki odszedł przytulony, otoczony miłością, ciasno w moich ramionach, do ostatniego uderzenia psiego serducha.
Nie jestem w stanie do dziś uporać się ze stratą....
Krówa mać, wygadałam się.
Trochę lżej.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Muszę się wygadać, cholera jasna... (będę przeklinać)

Albowiem zeszłam srogo...

Wkurw-post