Julian

 

Nie pisałam wcześniej o Julku, bo miał być tymczasem. Został. Oczywiście.

Jako, że mam urlop, załatwiam wszelkie ważne sprawy. Dziś miała miejsce wizyta naszego lekarza rodzinnego w celu zaszczepienia psów przeciwko wściekliźnie, pobrania krwi Kuzco, żeby sprawdzić, czy u seniora wszystko działa jak należy, oraz podania leku w iniekcji Julianowi, który ma lekki stan zapalny dziąseł i w związku z tym zaposiada lekko zabójczy chuch.


Wszarze okazały się - jak zawsze - super pacjentami, Kuzco uskuteczniał ociery o dłonie doktora, czym nie ułatwiał, natomiast Julian... No Julianowi akcja się leciuchno nie spodobała...

To, że zdolności wokalne Juleczek ma ponadkocie, przekonałam się już w trakcie jego łapania (naprawdę wysokie C). Natomiast dziś jestem bogatsza o dodatkową wiedzę - zaognienie dziąseł jest wprost proporcjonalne do siły zacisku kocich kłów.
I OCZYWIŚCIE nie mógł mi zmasakrować tej bolącej już ręki. Musiał mi zrobić mielonkę z tej zdrowej. Jestem aktualnie wyłączona obustronnie.

Ruszyłam do apteki. Przysięgam, że kierownicą operowałam ŁOKCIAMI.
- Dzień dobry. Poproszę bandaż i opatrunek. Taki w miarę nieprzyklejający się do rany.
- Mogę zobaczyć ranę?
...
- Jezusienazarejskimatkoświęta! Czy pokazała to pani lekarzowi?!
- Spoko, jestem technikiem wet. Posiadam już anty-kocio-ciała. Nie pierwszy raz, nie ostatni. Mam mupirox i nie zawaham się go użyć.

Także, gdyby ktoś pytał, fantastycznie spędzam urlop. Relaksuję się, regeneruję i, miauwa, walczę o życie.

(Dziękuję, Grzesiu. Byłeś bardzo dzielny. <3 )

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Muszę się wygadać, cholera jasna... (będę przeklinać)

Albowiem zeszłam srogo...

Sąsiedzi mnie ogarniają