Posty

Wyświetlanie postów z 2023

Muszę się wygadać, cholera jasna... (będę przeklinać)

 Przyszłam wczoraj tak zrąbana z pracy, że wieczorem wypuściłam psy, poczekałam, aż wrócą i poszłam spać o dziewiętnastej. Co było do przewidzenia, obudziłam się w środku nocy. Odczytałam wiadomość od córki z sąsiadów z zapytaniem, czy jest u mnie ich sunia. (W mroźne noce zabierałam malutką Sonię do siebie na noc, bo u siebie nie miała wstępu do domu. :( . Moje suki od jakiegoś czasu próbowały ją atakować, więc instalowałam małą w zamkniętym pokoju, a rano wypuszczałam. Ona nigdy sama nie weszła na posesję, gdy moje psy były na zewnątrz.) Zasnęłam ponownie, a rano odpowiedziałam na wiadomość pytaniem, czy Sonia się odnalazła. Niestety nie wróciła do domu i po powrocie sąsiada z pracy mieli wyruszyć na poszukiwania. Postanowiłam rozejrzeć się po okolicy wcześniej, jako że dziewczynka zapłakana, a ja jestem również bardzo emocjonalnie związana z Sonią. Znalazłam ją... Leżącą w moim ogrodzie... Martwą... Podobno w nocy już debile walili petardami. Nie słyszałam, spałam... Może samoch...

Bo kolejny rok się kończy....

Gdy w końcu zamieszkałam w swoim docelowym miejscu na ziemi, za sąsiadów zyskałam dwójkę fajnym dzieciaków. Zasadniczo z dziećmi nie jest mi po drodze, ale te konkretne mnie całkowicie zawojowały - gadatliwością, szczerością, humorem i ogromną empatią. Są fantastyczni. :) W te święta zorientowałam się, jak szybko dorastają. Nie mam już dzieci za płotem. Mam dorastającego młodego mężczyznę i rozkwitającą młodą kobietę. Są cudni, naprawdę. I naszła mnie taka refleksja - dopiero po tempie dorastania młodego pokolenia zauważamy upływ czasu, który zapiernicza nieubłagalnie... Jak to się dzieje, że ja nadal jestem piękna i młoda?... ;) Ściskam wszystkich świątecznie.

Paprotki... :(

Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak to się dzieje, że wszelkie kwiaty rosną i kwitną w moim domu na potęgę, oprócz paproci... Nie łapię fenomenu. Inne kwiaty tworzą już w moim domu gdzieniegdzie istną dżunglę, a paprocie łapią focha i padają. Podlewam gadziny, zraszam, gadam do nich jak głupia (może bzdury gadam i jedna paproć zerka na drugą i mówi: "Stara, trafiłyśmy na debila, weźmy sobie uschnijmy, bo nasza przyszłość z taką umysłową amebą zasadniczo nie rysuje się różowo..."), brakuje im tylko pierdu tęczowego jednorożca... Wszystko na nic. Dziś adoptowałam dwa grudniki z Biedrony. Były skazane na śmierć. Sflaczałe i bez tchu. Ale ja je zreanimuję. Założycie się?... Potrzymajcie mi piwo! Za chwilę będą kwitnąć jak szalone. Ale paprocie, miauwa, ni wuja... CO ROBIĘ ŹLE?

Jak koń po westernie...

Taka jestem zrąbana.  Koniec roku na moim zakładzie jest dla wszystkich upiorny. Kolega - zamiast wstukać na klawiaturze sieciowego skanera swój kod logowania - zaczął wykręcać numer do przychodni. Dostałam akta od szefa - PILNE! Po pięciu minutach dostałam akta od szefowej - PILNE! I, miauwa, CO TERA? No przeca się nie rozdwoję (jak ta nieszczęsna żaba, gdy król lew wydał zwierzętom rozkaz podzielenia się na piękne i mądre). Dodatkowo mam weekendowy dyżur pod telefonem. I telefon się rozdzwonił. OCZYWIŚCIE. Zatrzymanie i areszt, OCZYWIŚCIE. Pięć sobotnich godzin z życia odebrane na zawsze. Tyle dobrego, że współpraca z sądem od wczoraj bdb - świetny kontakt, zero fochów i wzajemne porozumienie dusz (ten UCZUĆ, kiedy nie tylko ty masz spieprzony weekend). Wróciłam do domu i padam na ryj, przysięgam. Są takie dni w życiu żółwia, że po prostu musi dać komuś w mordę. A ja nie mam komu. :(

Notka w hołdzie dla św. Antoniego i Miry

  Wśród moich przyjaciół i znajomych słynę z tego, że gdy chowam jakąś cenną rzecz przed psami i kotami, bywa, że skutecznie chowam ją także przed sobą. Tak mam. I sama nie wiem, czy jest to jakaś skaza genetyczna, czy pospolita skleroza. Wczoraj przyszła do mnie paczka, której zawartość zobowiązałam się przesłać dalej do jutra. Wróciłam z pracy i jako, że zbliża się dedlajn, zaczęłam szukać... Kurde blaszka, NI MA. Obleciałam całą chałupę, łącznie ze strychem i kotłownią. No NI MA. Nul. Zero. W tak zwanym międzyczasie odstawiłam fuchę jako drajwer Miry do Gdańska do lecznicy. Ciężarna suka na tylnym siedzeniu, uchachana Mira z przodu, ja - wkrówiona - za kółkiem. Opowiadam o zaszłości... - Ty się pomódl do świętego Antoniego. Mi pomógł. Serio serio. - Mira, weź! Ja się nie potrafię modlić! - Ja też nie. Ale usiadłam przy stole, pogadałam z gościem i pomógł mi odnaleźć kolczyk. Spróbuj, mówię ci. Wróciłam do domu, usiadłam przy stole i sapię: "Te, Tosiek... Święty znaczy... Weź ty...

Mojemu czarnemu mco dziś pyknęły 14 urodziny

Bez niego nie zasnę. Gdy kładę się spać, a Kuzco nie ma, zawsze go wołam, bo minuty płyną nieubłagalnie, a budzik jest bezlitosny. Gdy przyjdzie, przytuli się i odpali traktora, zasypiam jak dziecko. Kocham Cię, Kuzco.

KRÓWA!...

Obiecywałam sobie, że tydzień rozpocznę w radosnym nastroju, na pohybel rzeczywistości. Nawet nieźle mi szło. Wyjątkowo się wyspałam, dotarłam do pracy bez przygód, w robocie nikt mnie nie zapienił, zasadniczo miód malina. Schody zaczęły się popołudniu, w drodze powrotnej do domu. Dystans 6 kilometrów pokonałam w zawrotnym czasie PÓŁTOREJ GODZINY, gdyż dwie ciężarówki postanowiły się wykopyrtnąć do rowu, całkowicie blokując ruch na Przodkowska Street. Setki ludzi zostało uziemionych na trasie przez dwóch dekli, którym wydawało się, że potrafią prowadzić pojazd mechaniczny. Otóż drodzy panowie kierowcy, uświadomcie sobie, że z oblodzoną nawierzchnią nie mają szans nawet najwyższej klasy zimowe opony. Na oblodzonym asfalcie nie osiągniesz przyczepności - kretynie jeden z drugim, choćbyś nie wiem, jak wielki i ciężki samochód prowadził - nie zdejmując nogi z gazu. Z oblodzoną jezdnią wygrywa jedynie rozważna jazda z prędkością dostosowaną do warunków i większe skupienie na pedale hamowan...

Żegnajcie jajca...

Filip dziś zaczepił Iwę z zamiarem jednoznacznym. A Iwę się w tym domu SZANUJE. Iwa jest seniorką mco i zawsze dziewicą (jak niejaki szeregowy). Iwy się nie tyka. A młody zaryzykował. Oczywiście dostał z liścia, aż miło. Źle bęcwała wychowałam... Brak mu ogłady i podejścia do kobiet z klasą. Zamiast zaoferować bukiet kwiatów (z kocimiętą), zaprosić na kawę ( z mlekiem bez laktozy), ten od razu z grubej rury: SRU! Tak się, moim drodzy, z kobietami na poziomie nie postępuje. NADEJSZŁA wiekopomna chwila... Donżuanowi zostało parę dni na pożegnanie się z nabiałem.

Gulasz

Człowiek raz nie domknie łazienki na górze... RAZ! I jest rozpierducha. Niuniek doniczkowy leży. Doniczka pęknięta. Ziemia rozniesiona na kilka metrów kwadratowych. (Niuniek raczej przeżyje. Oby.) Dodatkowo kotuchy doszły do wniosku, że trzeba w łazience zmienić dizajn - wanna, umywalka, sedes i bidet w kociołapnych szlaczkach. Zabiję. Oskóruję. Ugotuję Doprawię solą, pieprzem, papryką słodką i ziołami prowansalskimi. Wystawię na sprzedaż słoiki z etykietą : "Gulasz cioci Tuni".

O misiach

  Jestem kierowcą od lat niepamiętnych i często obserwuję na drodze ciekawe zjawisko pt.: "Duży miś za małym kółkiem". I do tej pory nikt mi owego zjawiska nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć. Otóż stoimy na czerwonym świetle, wspomniany miś i ja - ja na prawym pasie, miś obok. Muszę dodać, że misie siedzą zazwyczaj w dobrej, szybkiej furze, co wystarczająco widać już na pierwszy rzut oka, ale nie - miś musi dodatkowo zademonstrować, ile fabryka dała... Więc stoimy sobie na tym świetle. Ja spokojnie zaciągam ręczny, bo nie chce mi się nogi męczyć, za to miś... Miś wychodzi z siebie, ciśnie uparcie pedał gazu, biedny silnik błaga o litość, a smród palonych opon dociera do mnie mimo zamkniętych okien. Miś - w jego mniemaniu - DYSRETNIE zerka w moją stronę, czy aby na pewno widzę i czy słyszę te jego konie pod maską, pręży karczek i ogólnie zachowuje się jak goryl w rui. (Powinien jeszcze cofnąć fotel i zacząć się grzmocić pięściami w klatkę piersiową, jak owe urocze człekokszt...

Październik - piździernik :/

  Jakiś czas temu przepaliła mi się przednia żarówka świateł mijania - nie przejęłam się i jeździłam na jednej. Potem przepaliła się druga - też się zbytnio nie przejęłam i jeździłam na dziennych. Jednak nastał październik i jakby się już kończy - za oknami ciemno jak w przysłowiowej rzyci, więc trochę słabo. Mężczyźni się czasem przydają, ale problem z nimi polega na tym, że gdy chłop jest pod ręką, to nie ma akurat żarówek, a gdy już są żarówki, to nie ma chłopa. Tak to już jest z tymi mężczyznami. Zatem postanowiłam samodzielnie podjąć się misji. Przy prawym reflektorze spociłam się jak szczur, lawirując latarką trzymaną w zębach i szarpiąc się z wkurzającym drucianym dynksem, który za cholerę nie chciał współpracować. (Gdybym miała braki w uzębieniu, łatwiej by mi było lawirować oświetleniem - jak na złość mam komplet.) Reflektor lewy ogarnęłam już z niejaką rutynką. Czuję się co najmniej tak, jakbym zdobyła Mount Everest i jestem z siebie dumna, jak stado pawi. :)

Sezon wakacyjny :)

  Mam od piątku na stanie pięć i pół psa. Te nadprogramowe półtora to Ares i Sonia. Sąsiedzi wyjechali. Jest lekkie kongo, gdyż: - Ares usilnie próbuje zachęcać Bakiego do wspólnej zabawy, ale Baki jest już seniorem, więc muszę pilnować, żeby młody go nie męczył; - moje suki KK cyklicznie organizują łowy na Sonię, więc tego małego kurdupla też wiecznie muszę mieć na oku; - no i koty mają tygodniowy szlaban na parter i muszę pamiętać o zamykaniu drzwi na schodach - nie o koty się martwię, a o fakt, że ewentualna ich konfrontacja z Aresem skończyłaby się carpaccio z psininy. Także 3 x MUSZĘ. Ale ogarniam. (Za to mój odkurzacz spakował neseser oraz bagaż podręczny i oświadczył, że nie taka była umowa, że on to pie...oli i leci na urlop na Ibizę.)

Filip

Gdy pierwszy raz zobaczyłam bohatera tego postu, ważył 900 gramów i wyglądał jak woreczek na kości z pękatym brzuszkiem. Przeoczyliśmy jedną kotkę pod naszą firmą, której nie ciachnięto. No i mamy kolejne maluchy. Wytoczyły się, standardowo - czarny i łaciatek. Totalne dziki, matka też, ale już kombinujemy z łapanką. Filip pojawił się nagle - 2-miesięczny chudy marchewkowo-biały kociak, Pozostałe dwa są ostrożne i wieją, gdy zbliżymy się na odległość dwóch metrów. Rudo-białe z miejsca władowało mi się na ręce, mrucząc i miaukając w niebogłosy.  Konsternacja... Zbyt ufne toto... Może się władować w ręce jakiemuś psycholowi... Co robić?... No jak to co robić? Od tego jest Niutaxik, czyli mła, nieprawdaż? Koleżanka nie zgarnie, bo ma 12 kotów na stanie. Druga koleżanka też nie, bo ma kota jedynaka, który każdą próbę dokocenia odchorowuje. Trzecia koleżanka również nie, bo mieszka w dwupokojowym mieszkaniu z ostrym psem i jeszcze ostrzejszą ciotką. Nie, nie winię ww. koleżanek. Absolut...

Leon

Koty są symbolem gracji. Poruszają się z dystynkcją, zwinnie i niemal bezszelestnie, jak na prawdziwe drapieżniki przystało. Leona to jednak nie dotyczy, proszę Państwa. Leon albo ma grację głęboko w łaciatym dupsku, albo po prostu nie wie, że jest kotem. Swoją destrukcyjną działalność Leon rozpoczął jeszcze małym siusiumajtkiem będąc. (Tu muszę pozwolić sobie na małą dygresję i zaznaczyć, że określenie "siusiumajtek" nie znalazło się tu przypadkowo, BYNAJMNIEJ. Na szczęście z wiekiem mu przeszło.) Gdzie Leon się nie pojawił, siał zamęt i zniszczenie. Mam w domu kota z darem telekinezy - sprawiał, że wszystko lewitowało: kubki, doniczki, a nawet karnisze. Teraz, gdy tyłek mu urósł, a zawartość Leona w Leonie kilkukrotnie zwiększyła objętość (i wagę), postanowił ograniczyć się do bycia kotem niskopiennym. Nie bez znaczenia jest tu fakt spierniczenia się z karnisza centralnie na papę, w związku z czym Leon doszedł do wniosku, że zasłony lepiej omijać szerokim łukiem. Przechodzą...

Na urlopie...

Ponieważ się urlopuję, jest to czas, żeby się przynajmniej wyspać. Ale gdzie tam... Piąta rano, koty: - Zoba, jaki fajowy szeleszczący paragonik. JEDZIEM Z NIM! - O, piłeczka z dzwoneczkiem. Dalej, TURLAMY! - Jaka zarąbiście pykająca folijka! GRYZIEM NA MAKSA! - Pamiętacie, brachole, ile mamy do dyspozycji metrów na strychu? Urządzamy wyścigi - KTO NIE TUPIE, TEN CIENIAS! Siódma rano, psy: - Heloooooł! Jeeest tam ktooo? Siiiikuuu! - Oł jeee! Tam sąsiad wyprowadził na spacer swoich przystojniakóóów! - Weeeź, nie śpiiij! Musimy po raz pierdyliarty sprawdzić furtkę, czy Reks sąsiadów jej znowu nie ochrzcił! No weeeź! Dzięki opatrzności, że już jest ciepło na dworze. Psom zostawiam otwarte drzwi na taras i przynajmniej tych mam z bani. I śpię dalej. Owszem, obie sucze zaliżą potencjalnego włamywacza na śmierć, Baki pokaże co i gdzie, ale za to Kajtek... Kajtek, proszę Państwa, PRZEGRYZIE TĘTNICĘ SZYJNĄ. Tyle, że potencjalny włamywacz musi się najpierw położyć potulnie na wznak, żeby psu-mo...

W temacie kabelków...

Elektrykę, elektrotechnikę i elektronikę wykładał nam pan z tytułem doktora, równocześnie prostak i straszny szowinista. Nie znosiłam typa. Uczyłam się tych przedmiotów pilnie z dwóch powodów - lubiłam je, a równocześnie marzyłam, żeby zagrać mu na nosie. Z bólem serca i ego musiał mi wystawić 5. Na pożegnanie pogratulowałam mu faktu, że jest jedynym chamem z doktoratem, jakiego miałam zaszczyt na swojej drodze spotkać. Kiedyś zaryzykowałam i powierzyłam misję chłopu. Wówczas poszła faza i wywaliło korki w całym pionie 4-piętrowego bloku. Nigdy więcej. Elektroniką i elektryką w moim domu zajmuję się WYŁĄCZNIE JA. Aktualnie mam w związku z powyższym męskiego focha na chacie. Życie.

Auto-moto...

  Prawo jazdy mam od jakichś stu lat. Nigdy w życiu nie miałam żadnej stłuczki. No dobra, były dwie obciery na parkingu i wyrżnięcie w bandę na wiadukcie, ale primo: to nie zalicza się do puli "stłuczek", secundo: byłam wówczas świeżakiem za kierownicą. (... a dziś jestem już dziadkiem i cóż mogę podarować swojemu wnuczkowi, jak nie Werters Oryginal... ) WRÓĆ! (Poniosło mnie z nerwów.) Otóż dziś dwóch chłopa wyciągało mnie z ROWU. Na szczęście wtarabaniłam się tam tylko lekko dupą (samochodu, nie swoją), ale zaparkowałabym tam na całego, gdyby nie krzyk pasażera: "Co ty, kurwa, robisz!" i w efekcie błyskawicznej reakcji mojej w postaci natychmiastowego zaciągnięcia ręcznego. Dzięki temu wystarczyło siły w postaci wspomnianych dwóch chłopa i obyło się bez ciężkiego sprzętu. Mam teraz potężnego doła i jeszcze stres mną telepie, za to mój ojciec rodzony najdroższy ma ciągły chichot. (Na jego miejscu bym się tak nie cieszyła - ma córkę kretynkę, a to moim skromnym zdani...

Misia...

  W czwartek, gdy wróciłam z pracy, przybiegł do mnie synek sąsiada: - Proszę pani, proszę pani! Misia umarła! Misia, fajniutka suńka, starowinka, spędziła z nami dwa tygodnie w ostatnie wakacje, kiedy sąsiedzi wyjechali. Myślę, że to był dla niej najfajniejszy czas w życiu. Misia u siebie nie miała wstępu do domu - gdy tu zamieszkałam, miała budę i łańcuch. Wierciłam sąsiadom dziurę w brzuchu tak długo, aż sunia otrzymała wolność na posesji. A i tak notorycznie wiała przez dziurę w płocie i lądowała w moim ogrodzie. U mnie zaznała ciepła psiej poduchy, wypełnionej pierzem, i dowiedziała się, jak to jest przespać się na kanapie. Gdy zaciekawiona unosiła uszy, wyglądała trochę, jak słonik Dumbo. Przemiłe stworzenie. A teraz odeszła. - Proszę pani, tata ją pochowa pod budą. Żeby została w swoim domku. Sonia bardzo tęskni... Młodego utuliłam i pocieszyłam. Poszłam do domu, bardzo zgaszona. Spojrzałam z okna na Misiową pustą budę. Dwa metry od budy leżała sterta folii... Dziś zerwał si...

Dzień MADKI kocio-psiej w pigułce...

Madka wraca dziś z roboty później, niż zwykle, i od razu przechodzi do galopu dzikiego mustanga przez prerię: 1. Wygłaskanie i wyprzytulanie psów - od największego do najmniejszego albo w kolejności alfabetycznej, jak akurat wyjdzie. 2. Uzupełnienie psom wody w misce. 3. Przygotowanie kocich leków - doxy i wspomagacz odporności (tak, nadal mamy problemik). 4. Galop po schodach do sypialni na piętrze w celu zamknięcia drzwi, żeby żaden delikwent nie schował się pod łóżkiem. 5. Galop po schodach do sypialni na półpiętrze, a z tej galop po schodach na strych w celu wykurzenia ukrywaczy, a następnie zamknięcie drzwi.. 6. Galop na dół po leki, po uprzednim upewnieniu się, że brygada CB spierniczyła do kociego pokoju, albowiem taki był plan, i zamknięcie drzwi tamże. 7. Przytulenie suczy, które domagają się posiłku od momentu przekroczenia przeze mnie progu chacjendy (dziewczyny, jeszcze chwilka). 8. Galop na górę i podanie leków Romualdowi dopyszcznie. 9. Galop na dół po miski z lekami dla ...

Ups

Zrobiłam porządek generalny w kocich kuwetach. Całą zawartość wsypałam do czarnych worów na trupa, kuwety umyłam, nasypałam czystego żwirku, voila. Wory ze zużytym żwirkiem wrzuciłam do pojemnika, a pojemnik wyjechał z garażu na zewnątrz, żeby nie zalatywało (bynajmniej nie fiołkami). Z racji faktu, że sucze są zazwyczaj bardzo zainteresowane zawartością śmietnika, rano postawiłam go przy furtce po drugiej stronie ogrodzenia. Wracam sobie ja dziś z pracusi, patrzę, a pojemnik stoi jakby w innym miejscu. O żesz miauwa, zabrali zawartość! Sprawdzam... Pusty. Z duszą na ramieniu lecę do chałupy i dokonuję oględzin harmonogramu odbioru śmieci... Dziś POPIÓŁ, którego nigdy nie mam, nie miałam i mieć nie będę... Uuuuups... To się w PSZOK-u lekko zdziwią... Nie, nie lekko... Nieco bardziej... No dobra, MOCNO się zdziwią... No tera to się i ja MOCNO zestresowałam... Ogarnęłam siebie, ogarnęłam pogłowie, zrobiłam sobie kawusię, usiadłam i tak siedzę i kiwam se nóżką. I czekam na najazd wkrówion...

Temat szprych rowerowych i cycków zawsze spoko

  Straciłam cenne pół godziny życia na jednej z kocich grup, która sama z siebie, ot tak, nazwała się grupą EDUKACYJNĄ. Temat dotyczył profilaktycznego odrobaczania kotów. Dziewczyna niewinnie zapytała, jak nieobsługiwalnemu kotu podać tabletkę. Podałam instrukcję. I się zaczęło... Owszem, posypały się podziękowania, całkiem niegłupie sugestie i wymiana doświadczeń. Moc. Jednak przeczytałam również opinie przeciwników, tak, na grupie EDUKACYJNEJ, cytuję: "Czy profilaktycznie bierzesz też tabletkę na ból głowy, zanim zacznie cię boleć?" Miauwa, ja nie zmyślam! Serio! Mnie to nawet nie rozśmieszyło. Mnie to przeraziło! OCZYWIŚCIE ZAORAŁAM.. (Ktoś wątpił?) Ale po tej całej dyskusji z debilami opadło mi moje wszystko. Mam na myśli WSZYSTKO. Do tego stopnia, że przysięgam, iż gdybym miała zamiar jutro przemieszczać się na rowerze, to cycki wkręci mi w szprychy na pierwszych 100 metrach...