Auto-moto...
Prawo jazdy mam od jakichś stu lat. Nigdy w życiu nie miałam żadnej stłuczki. No dobra, były dwie obciery na parkingu i wyrżnięcie w bandę na wiadukcie, ale primo: to nie zalicza się do puli "stłuczek", secundo: byłam wówczas świeżakiem za kierownicą.
(... a dziś jestem już dziadkiem i cóż mogę podarować swojemu wnuczkowi, jak nie Werters Oryginal... )
Otóż dziś dwóch chłopa wyciągało mnie z ROWU. Na szczęście wtarabaniłam się tam tylko lekko dupą (samochodu, nie swoją), ale zaparkowałabym tam na całego, gdyby nie krzyk pasażera: "Co ty, kurwa, robisz!" i w efekcie błyskawicznej reakcji mojej w postaci natychmiastowego zaciągnięcia ręcznego. Dzięki temu wystarczyło siły w postaci wspomnianych dwóch chłopa i obyło się bez ciężkiego sprzętu.
Mam teraz potężnego doła i jeszcze stres mną telepie, za to mój ojciec rodzony najdroższy ma ciągły chichot.
(Na jego miejscu bym się tak nie cieszyła - ma córkę kretynkę, a to moim skromnym zdaniem bynajmniej nie jest powodem do radości...)
A już myślałam że coś poważnego się stało. Wyluzuj, ja mam też tylko małe obcierki za sobą i zawsze myślę, jak nie ma żadnych "strat" w ludziach i zwierzętach to pikuś. Ale staram się wyciągać wnipski by mi się więvej nie przydażyło.
OdpowiedzUsuń