Zakochałam się w zwierzaku ze schroniska - prawda czy fałsz?
Zacznijmy od mojej pierwszej adopcji - Rudi i Maniut, dwa kocięta mco. Czy się zakochałam? Nie. Zauroczyły mnie, rozpętały pokłady czułości. Oczywiście, że pokochałam błyskawicznie.
(Aktualnie nad urną Rudolfa wyję regularnie co wieczór.)
Kolejna kicia mco - Iwa. Czy się zakochałam? Nie.
Była kociakiem niedotykalskim, syczącym i wrogim.
Po sterylce zmieniła nastawienie, zaczęła się przytulać - pokochałam.
Kuzco - kocur mco... Bardzo chory. Czy się zakochałam? Trudno zakochać się w przełysiałym, wychudzonym, śmierdzącym worku kości... Nie, WRÓĆ! On wyjątkowo walczył o moją miłość. Wygrał ją bardzo szybko.
Lara - kotka mco... Permanentna sraka 7 lat. 7 lat walki, diagnostyki, przycinania portek i prania podwozia. Alergia zdiagnozowana wieki później. Klęłam, sprzątałam, podcinałam, odetchnęłam...
Kocham.
Majkel, Miki, Mikeusz... Był z nami półtora roku. Porzucony przez opiekunów. Błędna diagnostyka. Przeżył z nami szczęśliwie półtora roku. Ukochałam i bardzo przeżyłam.
Florian, którego potrąciłam - głuchy, agresywny, wkurwiający kot... Pokochałam, jakoś, gdyż...
Maja, znalezione na mojej działce umierające kocie dziecko, pokochane od początku, znalazło we Florku wsparcie.
Aktualnie zaadoptowałam dwa psy ze schronu - ok. 10-letniego Bakusia i Marysię, która ma ze sto lat (14 lat w schronie).
Przypętał się do mnie dodatkowo piesior Kajtek, wywalony przy ruchliwej ulicy.
Czy kochałam te psy w momencie adopcji?
NIE..
I proszę nie wierzyć w tkliwe teksty, typu: "zakochałam się w tym psie ze schroniska i postanowiłam adoptować".
NIE. Nie ma czegoś takiego, jak miłość od pierwszego wejrzenia do psa ze schronu.
Takie uczucie rodzi się z czasem.
Moje psy na wstępie po prostu lubiłam.
Mieliśmy wzloty i upadki. Mieliśmy pochwały i opierdole.
Z czasem dopiero wypracowaliśmy zasady
Nie kochałam ich - szkoliłam, tresowałam, uczyłam zasad.
Ale lubiłam i wierzyłam, że będzie ok.
Było wkurwienie, zniechęcenie, chęć kapitulacji i rezygnacji...
Ale w końcu pojęły. Dostosowały się. Oczekiwały pochwały i akceptacji.
Po każdej pozytywnej akcji ściskam, całuję i chwalę. Widzę, że kochają mnie i chcą współpracować.
Przytulają się.
A ja uczę się kochana, rozdzielam pokłady miłości, przytulam, całuję, bo wiem, że na to zasługują.
Tak, teraz je kocham. Bardzo.
Ale ta miłość potrzebowała czasu.
Ooo a gdzie Ósemka??
OdpowiedzUsuńWłaśnie... Gdzie jest Osiem?
OdpowiedzUsuńJa też moją Clio pokochałam z czasem, jak już się lepiej poznałyśmy.
To chyba jak w relacjach z ludźmi, trzeba się poznać żeby móc się polubić lub pokochać.
Zapomniałam o Osiem. :(
OdpowiedzUsuńMoże dlatego, że ona sobie żyje cichutko, tak trochę obok. Jest dzikuskiem i już nim pozostanie.
Jej cały świat to Kuzco i więcej jej do szczęścia nie trzeba.
Oczywiście, że ją kocham równie mocno.
Zglaszam sprzeciw albo moze jestem niepojetna w dziedzinie zakochania. To nie moj blog ale moze Marta pozwoli opowiedziec moje odczucia.
OdpowiedzUsuńPierwszy pies z odgryzionym postronkiem na szyi zostal do mnie przyprowadzony przez tesciow wedrowniczkow, ktorzy go ( suka Seta) znalezli na wycieczce. W czasie andrzejkowej imprezy (u nas) porzucilam towarzystwo i zajelam sie brudna, zapchlona, zabiedzona sierota, ktora sie natychmiast we mnie wtulila. Powinnam ja znienawidziec, bo zarla wszystko co znalazla (potem nieopanowanie wydalajac) i bronila przez pierwsze 3 lata swojej miski groznie warczac. Ja jednak od razu pokochalam i walczylam.
Drugi pies po odejsciu Sety. 4 miesiace rozpaczy ale i wyprawa do lokalnego schroniska. Wstepna rozmowa i pani mowi, ze tak owszem, mamy tez setera ale on nie jest na razie przeznaczony do adopcji, bo jest wychudzony I ma uszkodzona watrobe, moge go jednak zobaczyc. On tez byl lysym workiem kosci i mial kompletnie nieobecne spojrzenie ale na dzwiek glosu przytuptal I zamerdal. Bylo po mnie. Maz pojechal po dokumenty tozsamosciowe, pieniadze (rok 1997) a ja na kolanach przekonywalam schronisko, ze zapewnie mu leczenie I oczywiscie opieke. Powinnam go znienawidzic, mial extremalny lek rozlakowy, zniszczyl siusianiem parkiet, szczekal I rozdrapywal drzwi po 1 minucie nieobecnosci. Ja jednak od razu po kochalam i walczylam. Po 2 latach opanowal rytualy ale poza tym nie mogl zostawac sam.
Trzeci pies, Chili. Moj moz juz nie chcial. Nie dlatego, ze wszystkie urlopy w trakcie ostatnich 12 lat byly ukierowane wzgledem na psa ale dlatego, ze bardzo przezywal odejscia. Ja jednak bladzilam po stronach adopcyjnych i ogladalam dziesiatki seterow do adopcji (ktos kiedys powiedzial, ze jestem rasistka ;o). Na fantastycznej stronie setery-adopcje (ktora umarla przez debilowaty facebook) znalazlam kontakt, ktory przeslal nam zdjecie Chili – no i co – zakochalam sie! Pojechalismy 800 km po dziewczyne, ktora jeszcze na pierwszym spacerze u bylej wlascicielki pokazala, ze, wbrew opisowi, jest nieodwolywalna. Mimo tego wzielam i walczylam. Z nia szkoleniem a z okolicznymi niedorobami, ktore zwia sie mysliwymi, sila i godnoscia osbista (dla niewtajemniczonych – seter nie jest psem, ktory sluzy do ozdoby posiadlosci lub mamusi z wozkiem w parku)
Co to bylo, jak nie milosc od pierwszego wejrzenia?
Marzena ;o)
Może można rozjemczo powiedzieć że uczucie pogłębia się z czasem?
UsuńI, że dla każdego jest to indywidualna kwestia :)?
UsuńTwardo obstaję przy swoim - to były zauroczenia. Które w Twoim przypadku bardzo szybko przerodziły się w miłość.
UsuńKażdy ma swoje tempo. :)
No coz - a czym rozni sie milosc od pierwszego wejrzenia od zauroczenia?
UsuńMarzena ;o))
Zauroczenie jest ulotne, trwa krótko.
UsuńI albo przechodzi, albo przeradza się w coś silniejszego.
Dokładnie tak. Miłość trwa mimo wszystko, a zauroczenie mija całkiem i wtedy jest "Gdzie ja miałam/em oczy? Co ja w nim/niej widziałam/em?"
Usuń