Staram się pozbierać z kawałków...

Dziewięć dni temu Rudi postanowił, że jego czas nadszedł. Przyszedł rano do mnie do łóżka i mocno się wtulił. I tak sobie leżeliśmy błogo - on i ja. Zawsze razem, na dobre i złe, przy każdej domowej czynności... Zawsze razem.
Doskonale wiedział, że za chwilę idę wyprowadzić psy i ma tylko kilkanaście minut, zanim wrócę, żeby skorzystać z tej mojej cholernej nieobecności... Gdybym wiedziała, że to pożegnanie, psy by nie wyszły tego dnia w ogóle, trudno. Leżelibyśmy tak sobie w nieskończoność - on i ja.
Kochał mnie równie mocno, jak ja jego... I te kilkanaście minut mu wystarczyło, żeby cichutko odejść. Zgasło moje najukochańsze słoneczko, mój najlepszy przyjaciel, mój Rudolf, kot nad koty, jedyny w swoim rodzaju, najlepszy, najukochańszy, najmądrzejszy...

Zdecydowałam się na kremację indywidualną, mimo, że finansowo jestem pod grubą krechą... Kupiłam piękną urnę. Rudi wrócił więc ze mną do domu...


Naprawdę staram się nie sfiksować. 
Staram się dla pozostałych.
Zostało sześć par kocich oczu, patrzących pytająco... 
Został Baki, który zdążył się z Rudim zakumplować, i codziennie leży u podnóża schodów czekając, aż jego najlepszy kolega zejdzie do niego na dół...
Została Marysia, której muszę zdążyć okazać jak najwięcej czułości i spróbować choć w części naprawić to, co człowiek zepsuł i zaprzepaścił...
Został półtoraroczny podrośnięty szczenior Kajtek, którego ktoś wypierniczył z samochodu przy bardzo ruchliwej trasie...

Wszyscy oni naprawdę się starają.
Starają mnie wspierać, dać mi pociechę, przytulać, lizać, ugniatać, mruczeć...
Wiem, że też cierpią i tęsknią. 
Ja tęsknię tak, że odczuwam niemal fizyczny ból...

Patrzę na urnę i coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Rudolf zostanie w domu i moją ostatnią wolą będzie pochowanie go wraz ze mną.

Komentarze

  1. Już drugi dzień zbieram się do napisania. Nie wiem tylko co, bo słowa brzmią pusto w takim momencie. Ja jeszcze nie przeżyłam odejścia własnego zwierzulka. Jeszcze nie wiem co to jak i jak bardzo boli.
    Przytulam mocno, mocno.

    OdpowiedzUsuń
  2. Żadne słowa nie pocieszą, a wspomnienia przysłonią przyszłe szczęśliwsze chwile. Zawsze będę pamiętała wszystkie swoje zwierzęta poprzez czas ich odchodzenia i obwinianie się, że może mogłabym zrobić coś więcej, albo szybciej podjąć decyzję o skróceniu ich cierpień. Niech pociechą będzie, że nie musiałaś patrzeć jak cierpi :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Dopóki nie zamieszkał u nas zwierzak swobodnie przemieszczający się po mieszkaniu to nie rozumiałam zachwytów właścicieli czworonogow. Szczerze powiem, tak było. Teraz, rozumiem, bardzo Ci wspolczuje...

    OdpowiedzUsuń
  4. Spokojnego świętowania 😁

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Muszę się wygadać, cholera jasna... (będę przeklinać)

Leon

Sezon wakacyjny :)