Florian...

 Od jakiegoś czasu mój kot Flor zaczął niedomagać.
Trudno mu się dziwić - 17 krzyżyk idzie, a żywot niełatwy miał... Przynajmniej na początku, bo u mnie już zaistniał i osiadł jako ten pączek w maśle. 
Głuchy albinos, który wpadł mi pod zderzak. Tę historię wielokrotnie przytaczałam...
Został wówczas wyceniony przez weta na jakieś 4-5 lat, zaistniał w moim domu, robił istną rozpierduchę, ganiał inne koty, te niżej w hierarchii... Mój nieodżałowany Rudolf - samiec alfa - spuszczał mu wówczas niewiarygodny łomot i jakoś to wszystko funkcjonowało.

Rudolf już dawno odszedł, hierarchia w kocim stadzie zmieniała się dynamicznie - ktoś odchodził, ktoś przejmował... Floriana zdominowała w końcu młoda koteczka Maja, przywleczona przeze mnie w wieku ok. 4 miesięcy - bardzo chora, ale bardzo silna duchem. Szylkreta, a to wiele tłumaczy... Nasz hiroł wtedy zbastował i zakochał się w tym kocim drobiazgu. Weszła mu na głowę, :)

Od jakiegoś czasu Florkowi zaczęło coś dolegać. Odmówił karmy. 
Zdiagnozowałam dwa zepsute trzonowce, które bolą i trzeba je usunąć.
Dostał środki przeciwbólowe, mięciusią karmę, którą rąbał jak głupi, oraz tablety na odrobaczenie.
W planie jest zrobienie badań krwi i echo serca przed narkozą.

Dziś Flor kategorycznie odmówił jedzenia,
Pije. 
Wygląda źle.
Chowa się.
Wiem, że to zły znak. Wiem, kuźwa.

Dorian z nim siedzi na górze i z nim dyskutuje od dwóch godzin, a ja się boję tam wejść...
W sumie niech dwóch introwertyków sobie spokojnie pogada...

Jutro rano jedziemy na badania.
I proszę o kciuki, żeby Flor dożył tego jutra...

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wieczornie...

Wyszłam za mąż, zaraz wracam

Iwa...