Droga Tuniax, bardzo proszę, nie trać sił i nie popadaj w zwątpienie tam, gdzie natura dołująco się wtrąca; nic na to nie poradzimy, możemy tylko się posmucić, żeby ci, co odchodzą, nie odchodzili bez echa. Świat na trochę się zawala, a potem musi wracać do formy, bo coś się od nas należy tym, co, pozostali, no i nam samym coś należy się też. Czytam twojego bloga, oglądam twoją rodzinkę na Garnku, nie odzywam się nie komentuję, bo już tak mam, nigdy nic na żadnych forach społecznościowych. Ale wiedz, że zawsze bardzo ci kibicuję, podziwiam z daleka i życzę szczęścia.
Nastaje późny wieczór. Czas na spanko. Psy moszczą się ma fotelach, kanapie, legowiskach, łotewer. Koty rozkładają się w różnych miejscach, gdzie im akurat wygodnie - kanapy, fotele, łózka, łotewer. Dom cichnie, światła gasną, żywy inwentarz rozkosznie pochrapuje - warunki idealne do wejścia w fazę REM, co z reguły jednak zajmuje mi trochę czasu. A w godzinach 5-7 rano, gdy NAJLEPIEJ MI SIĘ ŚPI, ma miejsce KOCI-MIAUWA-ARMAGEDON. Totalna rozpierducha. To, zdaniem tych małpiszonów, jest idealny czas na: - naparzanie się po pyskach, - głośne dyskusje o tym, kto jest tu wyżej w hierarchii i dlaczego, - tłumną integrację przy kuwetach, bo AKURAT wszystkim się zachciało jednocześnie (szuuu.... szuuuuuu... szuuuuuuu.... wykopaliska żwirkowe wcale się nie niosą po całym strychu nad moją głową, nic a nic...), - koci pociąg przejeżdżający mi po głowie, żołądku i nerach. Dodatkowe atrakcje to: - "Chooo... Sprawdzimy, czy ten kubek, gdy się go trąci łapą, spadnie" (owszem, spadnie), - ...
Długo, bardzo długo mnie nie było. Wiem. Sporo się w moim życiu wydarzyło od tego czasu i musiałam kompleksowo przearanżować swoje życie. Choć wiele się w nim nie zmieniło. Po raz drugi w życiu powiedziałam TAK, choć zarzekała się żaba błota... Ale przeszło mi jakoś przez usta, choć po długich rozważaniach. Nie usuwałam tego bloga, bo czułam, że jednak chcę tu wrócić. I wróciłam. Nie wiem, czy na dobre, czy tylko na chwilę.
Poprzestawiało się trochę w moim psio-kocim towarzystwie. Po śmierci Bakiego, którą odchorowałam okrutnie, musiało minąć kilka miesięcy, zanim dom u mnie znalazł Berg - młody pies w typie labradora, który pierwsze swoje 1,5 roku życia spędził na łańcuchu, głodzony i bity. Został przyprowadzony do lecznicy w celu uśpienia, bowiem dotkliwie pogryzł "opiekuna", rzuciwszy się mu do gardła. Animalsi go uratowali i wyszarpałam go z klatki gminnej w Sandomierzu, nie bacząc na koszty. Pracuję z nim aktualnie i jest coraz lepiej - to młody pies. Kocha mnie bezgranicznie, choć napady agresji miewa - wobec innych psów. Swojego stada nie tyka. Swoje stado lubi. Odeszła też moja Iwa, moja najstarsza kotka mco. Dziś mogę w miarę spokojnie o tym napisać, choć emocje we mnie nadal silne. Nie będę się wgłębiać w historię choroby Iwci -leczyłam u niej ropień, który pojawił się praktycznie z dnia na dzień. Na antybiotyk zareagowała super, ale myślę, że pokonała ją sepsa... Byłyśmy umówione na ...
Wspolczuje bardzo…
OdpowiedzUsuńTessa
Droga Tuniax, bardzo proszę, nie trać sił i nie popadaj w zwątpienie tam, gdzie natura dołująco się wtrąca; nic na to nie poradzimy, możemy tylko się posmucić, żeby ci, co odchodzą, nie odchodzili bez echa. Świat na trochę się zawala, a potem musi wracać do formy, bo coś się od nas należy tym, co, pozostali, no i nam samym coś należy się też. Czytam twojego bloga, oglądam twoją rodzinkę na Garnku, nie odzywam się nie komentuję, bo już tak mam, nigdy nic na żadnych forach społecznościowych. Ale wiedz, że zawsze bardzo ci kibicuję, podziwiam z daleka i życzę szczęścia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, taka jedna stara.