Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2023

Muszę się wygadać, cholera jasna... (będę przeklinać)

 Przyszłam wczoraj tak zrąbana z pracy, że wieczorem wypuściłam psy, poczekałam, aż wrócą i poszłam spać o dziewiętnastej. Co było do przewidzenia, obudziłam się w środku nocy. Odczytałam wiadomość od córki z sąsiadów z zapytaniem, czy jest u mnie ich sunia. (W mroźne noce zabierałam malutką Sonię do siebie na noc, bo u siebie nie miała wstępu do domu. :( . Moje suki od jakiegoś czasu próbowały ją atakować, więc instalowałam małą w zamkniętym pokoju, a rano wypuszczałam. Ona nigdy sama nie weszła na posesję, gdy moje psy były na zewnątrz.) Zasnęłam ponownie, a rano odpowiedziałam na wiadomość pytaniem, czy Sonia się odnalazła. Niestety nie wróciła do domu i po powrocie sąsiada z pracy mieli wyruszyć na poszukiwania. Postanowiłam rozejrzeć się po okolicy wcześniej, jako że dziewczynka zapłakana, a ja jestem również bardzo emocjonalnie związana z Sonią. Znalazłam ją... Leżącą w moim ogrodzie... Martwą... Podobno w nocy już debile walili petardami. Nie słyszałam, spałam... Może samoch...

Bo kolejny rok się kończy....

Gdy w końcu zamieszkałam w swoim docelowym miejscu na ziemi, za sąsiadów zyskałam dwójkę fajnym dzieciaków. Zasadniczo z dziećmi nie jest mi po drodze, ale te konkretne mnie całkowicie zawojowały - gadatliwością, szczerością, humorem i ogromną empatią. Są fantastyczni. :) W te święta zorientowałam się, jak szybko dorastają. Nie mam już dzieci za płotem. Mam dorastającego młodego mężczyznę i rozkwitającą młodą kobietę. Są cudni, naprawdę. I naszła mnie taka refleksja - dopiero po tempie dorastania młodego pokolenia zauważamy upływ czasu, który zapiernicza nieubłagalnie... Jak to się dzieje, że ja nadal jestem piękna i młoda?... ;) Ściskam wszystkich świątecznie.

Paprotki... :(

Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak to się dzieje, że wszelkie kwiaty rosną i kwitną w moim domu na potęgę, oprócz paproci... Nie łapię fenomenu. Inne kwiaty tworzą już w moim domu gdzieniegdzie istną dżunglę, a paprocie łapią focha i padają. Podlewam gadziny, zraszam, gadam do nich jak głupia (może bzdury gadam i jedna paproć zerka na drugą i mówi: "Stara, trafiłyśmy na debila, weźmy sobie uschnijmy, bo nasza przyszłość z taką umysłową amebą zasadniczo nie rysuje się różowo..."), brakuje im tylko pierdu tęczowego jednorożca... Wszystko na nic. Dziś adoptowałam dwa grudniki z Biedrony. Były skazane na śmierć. Sflaczałe i bez tchu. Ale ja je zreanimuję. Założycie się?... Potrzymajcie mi piwo! Za chwilę będą kwitnąć jak szalone. Ale paprocie, miauwa, ni wuja... CO ROBIĘ ŹLE?

Jak koń po westernie...

Taka jestem zrąbana.  Koniec roku na moim zakładzie jest dla wszystkich upiorny. Kolega - zamiast wstukać na klawiaturze sieciowego skanera swój kod logowania - zaczął wykręcać numer do przychodni. Dostałam akta od szefa - PILNE! Po pięciu minutach dostałam akta od szefowej - PILNE! I, miauwa, CO TERA? No przeca się nie rozdwoję (jak ta nieszczęsna żaba, gdy król lew wydał zwierzętom rozkaz podzielenia się na piękne i mądre). Dodatkowo mam weekendowy dyżur pod telefonem. I telefon się rozdzwonił. OCZYWIŚCIE. Zatrzymanie i areszt, OCZYWIŚCIE. Pięć sobotnich godzin z życia odebrane na zawsze. Tyle dobrego, że współpraca z sądem od wczoraj bdb - świetny kontakt, zero fochów i wzajemne porozumienie dusz (ten UCZUĆ, kiedy nie tylko ty masz spieprzony weekend). Wróciłam do domu i padam na ryj, przysięgam. Są takie dni w życiu żółwia, że po prostu musi dać komuś w mordę. A ja nie mam komu. :(

Notka w hołdzie dla św. Antoniego i Miry

  Wśród moich przyjaciół i znajomych słynę z tego, że gdy chowam jakąś cenną rzecz przed psami i kotami, bywa, że skutecznie chowam ją także przed sobą. Tak mam. I sama nie wiem, czy jest to jakaś skaza genetyczna, czy pospolita skleroza. Wczoraj przyszła do mnie paczka, której zawartość zobowiązałam się przesłać dalej do jutra. Wróciłam z pracy i jako, że zbliża się dedlajn, zaczęłam szukać... Kurde blaszka, NI MA. Obleciałam całą chałupę, łącznie ze strychem i kotłownią. No NI MA. Nul. Zero. W tak zwanym międzyczasie odstawiłam fuchę jako drajwer Miry do Gdańska do lecznicy. Ciężarna suka na tylnym siedzeniu, uchachana Mira z przodu, ja - wkrówiona - za kółkiem. Opowiadam o zaszłości... - Ty się pomódl do świętego Antoniego. Mi pomógł. Serio serio. - Mira, weź! Ja się nie potrafię modlić! - Ja też nie. Ale usiadłam przy stole, pogadałam z gościem i pomógł mi odnaleźć kolczyk. Spróbuj, mówię ci. Wróciłam do domu, usiadłam przy stole i sapię: "Te, Tosiek... Święty znaczy... Weź ty...