Nie piszę, albowiem padam na ryj
Mieszkam w domu od soboty. Szczęście niepojęte, ale i kupa roboty. Bo od niedzieli ujeżdżam mopa i w domu, i w poprzednim lokum. Właściwie od tygodnia mam dzień świstaka - rano lezę na czworaka do łazienki, potem wczołgiwuję się do samochodu i grzeję do roboty, po robocie jadę do poprzedniego mieszkania ogarniać, następnie wracam do domu i tu ogarniam, dopóki nie padnę na mordę, w końcu idę spać. Rano lezę na czworaka... itd. Dziś finiszowałam nareszcie, odmalowując w mieszkaniu ścianę w kuchni i przedpokój. Jutro oddaję klucze i będę się już mogła całkowicie poświęcić własnemu obejściu. A jest co robić. Zasadniczo - jestem zrąbana jak koń po westernie, ale mega szczęśliwa, że w końcu...