...
Gdy odbieram telefon o treści: "Jak tam, pozbierałaś się? No weź, ile można przeżywać śmierć psa?", to jasny szlag mnie trafia. Serio. Otóż żaden mój zwierzak, który odszedł - pies, czy kot - nie był po prostu psem, czy po prostu kotem. Był osobowością. Był jedyny w swoim rodzaju. Był członkiem mojej rodziny, który mnie kochał i którego ja kochałam. To, że na co dzień staram się uśmiechać, żartować, wpadać w durnawą głupawę, nie oznacza, że się pozbierałam. Wręcz przeciwnie - to instynkt samozachowawczy, to mój sposób na to, żeby nie oszaleć z rozpaczy i tęsknoty. Brakuje mi Bakusiowego merdającego ogona. Brakuje mi jego posiwiałej głowy pod dłonią. Brakuje mi jego szczekania. Brakuje mi tych rozmaślonych z miłości oczu, wpatrzonych we mnie w każdej sekundzie naszego wspólnego życia. Ból jest niewyobrażalny. :( Jeśli jeszcze raz ktoś mi powie, że "to przecież był TYLKO pies", wybuchnę. Przysięgam. To był AŻ pies. Proszę to sobie zapamiętać.