Posty

Wieczornie...

  Nastaje późny wieczór. Czas na spanko. Psy moszczą się ma fotelach, kanapie, legowiskach, łotewer. Koty rozkładają się w różnych miejscach, gdzie im akurat wygodnie - kanapy, fotele, łózka, łotewer. Dom cichnie, światła gasną, żywy inwentarz rozkosznie pochrapuje - warunki idealne do wejścia w fazę REM, co z reguły jednak zajmuje mi trochę czasu. A w godzinach 5-7 rano, gdy NAJLEPIEJ MI SIĘ ŚPI, ma miejsce KOCI-MIAUWA-ARMAGEDON. Totalna rozpierducha. To, zdaniem tych małpiszonów, jest idealny czas na: - naparzanie się po pyskach, - głośne dyskusje o tym, kto jest tu wyżej w hierarchii i dlaczego, - tłumną integrację przy kuwetach, bo AKURAT wszystkim się zachciało jednocześnie (szuuu.... szuuuuuu... szuuuuuuu.... wykopaliska żwirkowe wcale się nie niosą po całym strychu nad moją głową, nic a nic...), - koci pociąg przejeżdżający mi po głowie, żołądku i nerach. Dodatkowe atrakcje to: - "Chooo... Sprawdzimy, czy ten kubek, gdy się go trąci łapą, spadnie" (owszem, spadnie), - ...

Filip i Julian - związek nieidealny

Każdy kot ma inny charakter. Nie ma dwóch takich samych kotów na tym łez padole - zarówno pod kątem umaszczenia, jak i charakteru i cech osobniczych.   Filip kocha wszystkich: koty, psy, ludzi... Pokochałby hipopotama, gdyby miał taką możliwość. Julian natomiast jest totalnym outsiderem - pacyfistą wprawdzie, ale nie przepada za interakcjami z innymi przedstawicielami swojego gatunku.    Filip nie przyjmuje tego faktu do wiadomości i uparcie Juliana adoruje. Julian reaguje irytacją i w końcu wrzaskiem. Krew się nie leje, ale efekty dźwiękowe wydawane przez obu panów wbijają mnie w krzesło. Odbijam się i lecę z interwencją.    Do Filipa reprymendy nie docierają - wszak jest AŻ kotem, nadgatunkiem, który głęboko w ryżej dupie ma moje uwagi.    A ja muszę uspokajać Juliana, że Filipek młody i głupi, i że mu w końcu przejdzie. Julian wybacza. I najlepiej się czuje w pościeli, przy mnie, śpiąc z głośnym chrapem przy mojej szyi.:)  

Idealny partner...

 ... to taki, który potrafi z Tobą usiąść i po prostu wspólnie pomilczeć. Czasem są takie dni, że głos więźnie w gardle, a łzy cisną się do oczu. I człowiek ma ochotę wybuchnąć. Ale tego nie robi i po prostu milczy. Mam tak często. Siadam i gapię się w ścianę, jak sroka w gnat. A on wraca, nie pyta o nic, nie leci obłapiać, tylko siada obok. I milczy ze mną. I tak sobie siedzimy. Milczymy. Wspólnie odreagowujemy ciężki dzień. Bardzo cenię sobie takie chwile.

Wymiana zdań dwóch policjantów w korytarzu...

- Masakra, co nie? - Nooo... Człowiek sobie tak siedzi i myśli, że w sumie nie jest tak źle... Ale jest masakra... - Nooo... I zadumałam się nad tą głębią...

Obyś nigdy nie miała do czynienia z prokuratorem...

 Takich oto przestróg wysłuchiwałam od mojej matki, gdy byłam nastolatką. A nastolatką byłam trudną, charakterną i buntowniczą. Ci i rusz ładowałam się w towarzystwo różnorakich dziwnych ludzi, fascynowali mnie. Gdy byłam młodą dziewczyną, imponowali mi różne typy spod ciemnej gwiazdy, bo przecież wiadomo, że łobuz kocha najbardziej, ne spa?... ;) Nigdy jednak nie popadłam w najmniejszy nawet kontakt z prawem. Zawsze miałam swój bufor, który pozwalał mi na wytyczanie granic. Byłam badgirl, ale w granicach rozsądku i instynktu samozachowawczego, który jednak posiadałam. I co?  I gówno. :) Mimo to dziś mam do czynienia z prokuratorem. I to z niejednym.  W ramach obowiązków służbowych wspomagam ich pracę, poprawiam błędy, wspieram merytorycznie. Niektórych lubię, innych toleruję, są też tacy, z którymi się przyjaźnię. Naprawdę fajni ludzie, choć - ostrzegam - cholernie spostrzegawczy. Żadna moja chwilowa deprecha czy oznaki wypalenia zawodowego im nie umkną. Nie próbujcie ic...

Zdradziłam... Znowu...

  Gdy wróciłam do domu, woniejąc mieszanką berneńczyka, goldena, labradora, buldożka, sierściucha rasy nieokreślonej oraz kilku kotów, trzy psie nosy obwąchały mnie dokładnie, a następnie trzy pary oczu zmiażdżyły mnie pełnym potępienia spojrzeniem, które wyrażało ni mniej, ni więcej: ŚMIERDZISZ ZDRADĄ!

Nienawidzę much

Nie ma drugiego takiego stworzenia na ziemi, którego bym nienawidziła równie mocno. Nawet komary i pomrowy są u mnie na wyższej półce. Mieszkam na wsi, więc tego cholerstwa mam zatrzęsienie. W domu są psy, koty i rośliny mięsożerne, więc jednak musza populacja ponosi tu spore straty. Ale nadal są. Niechby sobie toto latało i brzęczało, omijając moją skromną osobę. Ale NIE! Toto mnie wkrówia, lądując co i rusz na moich rękach albo twarzy. Oczyma wyobraźni widzę te resztki żarcia zwisające z ich paszcz (a wszyscy wiemy, co te ścierwa żrą, ne spa?), te owłosione nogi unurzane resztkami ww. żarcia, obute w śmierdzące pepegi, w których po ww. żarciu truptały. Błagam o sposób na te cholery. Szczelne zamykanie okien nie wchodzi w grę - cenię sobie świeże powietrze. Lepy też odpadają - są niehumanitarne i narażają owady na cierpienie (nie znoszę ich, ale to nie oznacza, że mam je torturować). Help. Anybody? :(