Misia...
W czwartek, gdy wróciłam z pracy, przybiegł do mnie synek sąsiada: - Proszę pani, proszę pani! Misia umarła! Misia, fajniutka suńka, starowinka, spędziła z nami dwa tygodnie w ostatnie wakacje, kiedy sąsiedzi wyjechali. Myślę, że to był dla niej najfajniejszy czas w życiu. Misia u siebie nie miała wstępu do domu - gdy tu zamieszkałam, miała budę i łańcuch. Wierciłam sąsiadom dziurę w brzuchu tak długo, aż sunia otrzymała wolność na posesji. A i tak notorycznie wiała przez dziurę w płocie i lądowała w moim ogrodzie. U mnie zaznała ciepła psiej poduchy, wypełnionej pierzem, i dowiedziała się, jak to jest przespać się na kanapie. Gdy zaciekawiona unosiła uszy, wyglądała trochę, jak słonik Dumbo. Przemiłe stworzenie. A teraz odeszła. - Proszę pani, tata ją pochowa pod budą. Żeby została w swoim domku. Sonia bardzo tęskni... Młodego utuliłam i pocieszyłam. Poszłam do domu, bardzo zgaszona. Spojrzałam z okna na Misiową pustą budę. Dwa metry od budy leżała sterta folii... Dziś zerwał si...