Październik - piździernik :/
Jakiś czas temu przepaliła mi się przednia żarówka świateł mijania - nie przejęłam się i jeździłam na jednej. Potem przepaliła się druga - też się zbytnio nie przejęłam i jeździłam na dziennych. Jednak nastał październik i jakby się już kończy - za oknami ciemno jak w przysłowiowej rzyci, więc trochę słabo. Mężczyźni się czasem przydają, ale problem z nimi polega na tym, że gdy chłop jest pod ręką, to nie ma akurat żarówek, a gdy już są żarówki, to nie ma chłopa. Tak to już jest z tymi mężczyznami. Zatem postanowiłam samodzielnie podjąć się misji. Przy prawym reflektorze spociłam się jak szczur, lawirując latarką trzymaną w zębach i szarpiąc się z wkurzającym drucianym dynksem, który za cholerę nie chciał współpracować. (Gdybym miała braki w uzębieniu, łatwiej by mi było lawirować oświetleniem - jak na złość mam komplet.) Reflektor lewy ogarnęłam już z niejaką rutynką. Czuję się co najmniej tak, jakbym zdobyła Mount Everest i jestem z siebie dumna, jak stado pawi. :)